V Symfonia Gustava Mahlera – część czwarta

Drugie i zdecydowanie bardziej znane nagranie Michaela Gielena to rejestracja z SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg z 2003 roku. Austriacki dyrygent lubił doszukiwać się w wykonywanej muzyce brzmień szkaradnych, nie uważał przy tym, że muzyka powinna sprawiać słuchającemu przyjemność. Jego zdaniem jej zadaniem było przede wszystkim pokazanie trudnej i nieprzyjemnej prawdy o świecie. Jak więc odnalazł się w triumfalnej Piątej?
Uwagę zwraca przede wszystkim dźwięk smyczków – jest dość cienki, jest w nim mało wibracji. Co do interpretacji – jest konkretna, pozbawiona sentymentalizmu, ale też większych emocji. Pierwsze trio pierwszego ogniwa prowadzone jest w prowokacyjnie niemal powolnym tempie. Wspaniale wypada powrót głównego tematu marsza:

Przejrzystość brzmienia tej interpretacji trzeba liczyć zdecydowanie na plus!
Część druga jest trochę zbyt prozaiczna. Mało tu furii, a przejrzystość oferowana przez Gielena to też trochę za mało, żeby zaangażować słuchacza i stworzyć kreację przejmującą do szpiku kości. Dyrygent jest tu zdecydowanie zbyt lakoniczny, chociaż zakończenie ogniwa wypada dobrze:

Scherzo poprowadzi Gielen szybko, zwiewne jest ono i żywe. Kilka fragmentów jest w stanie zaskoczyć lekkością podejścia:

Gielen płynnie przechodzi od jednej sekcji do kolejnej. Ma to swoje plusy, bo muzyka płynie swobodnie i jest potoczysta i jednocześnie przejrzysta. Ale brak tu masy brzmienia znanej z innych interpretacji.

Adagietto jest osobliwe – tutaj lakoniczność zdecydowanie nie pasuje, a cienkie brzmienie smyczków odbiera muzyce urok i czar. Słychać, że nie jest to estetyka, w której dyrygent dobrze się czuje. Omdlewające portamento brzmi tu jak wyjęte z kontekstu:

Finał jest prowadzony w dobrym tempie, jest co prawda przejrzysty, ale jednocześnie dziwnie suchy. Tak jakby dyrygent nie czuł za bardzo tej muzyki. Słucha się tego ogniwa bez przyjemności, jest niemrawe i anemiczne:

To dziwna, specyficzna i alternatywna interpretacja dzieła Mahlera. Mnie nie porwała. Momentami zaciekawiła (marsz, Scherzo), ale to tyle.

Michael Gielen, SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg, 2003, I – 13:10, II – 14:50, III – 16:10, IV – 8:30, V – 15:37 [68:17], Hänssler

Dość zaskakującą dla niektórych propozycją może być interpretacja Rudolfa Barszaja z Junge Deutsche Philharmonie. No bo czy można stawiać nagranie koncertowe orkiestry studenckiej obok Wiedeńczyków czy innych Berlińczyków?
Początek marsza żałobnego jest bardzo konkretny – szybki i ostry. Szybko okazuje się też, że rosyjski dyrygent i jego młoda orkiestra doskonale wiedzą, jak podkreślić zalety tej muzyki. Wystarczy tylko posłuchać niskich, huczących i znakomicie dobarwiających brzmienie tam-tamów w tle. Także drugi temat prowadzony jest bez ociągania, dzięki czemu nie jest, jak to czasem bywa, rzewny i kiczowaty. Słychać, że tym wykonaniem kieruje ktoś, kto wie co robi i kto czuje, dokąd muzyka powinna zmierzać. Wszystkie sekcje są ze sobą organicznie połączone, wszystko jest tu na swoim miejscu, przedstawione klarownie i rzeczowo, bez wyolbrzymiania. Posłuchajcie powrotu tematu marsza, jest tu i właściwy puls, a także barwa i charakter:

Podobnie jest z ogniwem drugim, które grane jest rzeczowo, z charakterem i właściwym poziomem ekspresji:

Temat marsza także tutaj grany jest dość szybko, przez co oba pierwsze ogniwa łączą się ze sobą w naturalny i organiczny sposób. Smyczki są wspaniałe – ich dźwięk jest tu gęsty jak smoła, barwny i pełen charakteru. Sposób budowania i rozładowywania napięcia, tworzenia gęstej atmosfery rodem z horroru są imponujące i głęboko przejmujące:

Absolutnie kapitalne jest także zakończenie tego ogniwa i ostatnia kulminacja z potężnym, długo wybrzmiewającym uderzeniem tam-tamu. Doskonałe rozplanowanie napięć i przy okazji wyrazista, mocno postawiona kropka nad i:

Scherzo jest dość powolne, ale Barszaj doskonale wie co robi. Umiejętnie wprowadza kontrasty, rozluźnia narrację. Ogniwo to jest rustykalne w wyrazie, a poszczególne sekcje doskonale ze sobą kontrastują. Imponująca jest gra dętych drewnianych czy blaszanych – trąbek i waltorni solo:

Także elementy tańca śmierci zrealizowane są tutaj wzorcowo:

Adagietto pozytywnie zaskakuje, jest bowiem szybkie, prowadzone w tempie, do którego przyzwyczaił słuchaczy Mengelberg czy Walter. Smyczki frazują pięknie, mają także głębokie, ekspresyjne brzmienie, które sprawia, że ta pieśń miłosna jest angażująca i pełna pasji:

Finał prowadzony jest w umiarkowanym tempie, ale kompletnie nie zwraca się na to uwagi. Tak bardzo przykuwa uwagę charakterność gry orkiestry, a także klarowność prowadzenia gęstych kontrapunktów. Temat Adagietta jest wpleciony w narrację bardzo umiejętnie, nie kontrastuje za bardzo z zasadniczym materiałem, co ponownie nadaje spójności narracji. Kapitalne są charakterne, wyraziste solówki drewna:

Wielką zaletą interpretacji Barszaja jest umiejętne rozplanowanie dramaturgii i spójne połączenie wielu aspektów tego wielopłaszczyznowego utworu. Dwa pierwsze ogniwa łączą się ze sobą w wyrazisty sposób, rozdziela je dość wolne Scherzo, a następnie mamy znów organicznie ze sobą połączone dwie ostatnie części, bardzo różniące się od tego co usłyszeliśmy wcześniej. Gra orkiestry jest znakomita, nie rozczarowuje także głęboki, barwny i bezpośredni dźwięk. Co tu dużo mówić – jest tu też znakomite wyczucie stylu muzyki Mahlera. Imponujące i głęboko poruszające nagranie.

Rudolf Barszaj, Junge Deutsche Philharmonie, 1999, I – 11:53, II – 14:26, III – 18:29, IV – 8:17, V – 16:18 [69:33], Brilliant Classics

Bruno Maderna należał do wykonawców ekscentrycznych,  ale zawsze miał coś ciekawego do przekazania w swoich interpretacjach. O coś mu chodziło, coś komunikował, a jego pomysły były często świeże, odkrywcze i zrealizowane sugestywnie, z pełnym przekonaniem.
Tak też jest z jego Piątą. Rozpoczęcie jest ostre i gwałtowne, muzyka jest zrazu mało żałobna, ostra i rytmiczna, ale staje się taką z chwilą tematu pojawienia się kantylenowego tematu granego (bardzo zresztą ekspresyjnie) przez smyczki. Niestety, jakość dźwięku pozostawia dużo do życzenia i z tego powodu wielu detali tu nie usłyszymy. Szkoda, a owo szkoda najbardziej dotyczy perkusji – tych wszystkich niskich uderzeń tam-tamu, bębna basowego czy talerzy. Znakomicie dobarwiają one muzykę. Pierwsze trio jest, jak można się spodziewać, dzikie i gwałtowne, grane z furią. Maderna pozwolił tu orkiestrze zagrać na 150%:

Przy powrocie głównego materiału tempo bardzo zwalnia, a efekt jest bardzo retoryczny, defetystyczny. Ciekawe jest także zwolnienie tuż przed drugim triem. Muzyka zamiera tu w bezruchu, jakby w odrętwieniu:

Świetnie zwolnienie tempa na koniec!
Druga część ma zacząć się z furią. U Maderny mamy furię do kwadratu. To jest to, czego brakuje tak wielu współczesnym interpretacjom – poczucia emocjonalnego spuszczenia z łańcucha.

Maderna po mistrzowsku kreuje w tej muzyce poczucie zagrożenia i niepewności. Kontrasty tempa i dynamiki są ogromne, a wyłaniająca się z kompletnej, zmartwiałej ciszy skarga wiolonczel robi wielkie wrażenie – właśnie dlatego że jest tak cicha i intymna, a jednocześnie pełna emocji. Dyrygent zwalnia także mocno przed powrotem tematu zaczerpniętego z marsza, co spaja obie części, daje dziełu poczucie ciągłości. Późniejsze przyspieszenie robi wielkie wrażenie:

Mało było i jest dyrygentów, którzy muzykę Mahlera kształtowali tak potoczyście, z tak wielkimi emocjami! Wejście chorału wspaniałe. Jest co prawda trochę over the top, ale bardzo to do tej muzyki pasuje:

Tak samo załamanie akcji z bardzo wyraźnie słyszalnym potężnym uderzeniem tam-tamu. Jest to wszystko zrobione rewelacyjnie.
Scherzo to kolejny emocjonalny rollercoaster. Są tu fragmenty powalające dynamizmem, są tu także fragmenty powolne i wyciszone:

Wszystko to ekspresyjne, wykonane ze zrozumieniem stylu i intencji, komunikatywne i wciągające. Pełne wyczucia delikatne zawahania tempa i ekspresji robią wielkie wrażenie. Wiele w tej interpretacji wrzawy, ruchu i energii:

Pisząc o nagraniu Scherchena z Filadelfijczykami wspominałem, że dyrygent prowadził Adagietto bardzo wolno, bo tak bardzo podobał mu się dźwięk smyczków. Coś musiało być na rzeczy, bowiem także Maderna nie spieszy się tu nigdzie, kształtuje swoją interpretację niespiesznie, ale jednocześnie namiętnie. Muzyka wydaje się tu wręcz roztapiać:

 

Rondo rozpoczyna się powoli i nieśmiało, płynnie łącząc się w ten sposób z Adagiettem, rychło jednak nabiera wielkiego rozpędu:

Także tutaj wiele jest eksperymentów z tempem. Tutaj Maderna zaczyna powoli, ciężko, a już kilka taktów później pędzi do przodu:

Porywająca interpretacja, świeża i pełna wielkiej energii, a przy tym bardzo indywidualna. Wiele w niej rzeczy, których nie usłyszycie w żadnym innym nagraniu. Co więcej – są to pomysły zazwyczaj trafne, sprawiające że wizja dyrygenta angażuje i wciąga. Nie ma tu ani chwili nudy, ani jednej melodii odegranej na odczepnego i rutynowo. Jaka szkoda, że nie mamy praktycznie żadnych rejestracji Maderny w dźwięku dobrej jakości! Tym bardziej szkoda, gdyż jest to jedna z niewielu interpretacji, w której dyrygent oddał sprawiedliwość temu utworowi i wyłapał wszystkie niezbędne kontrasty i zmiany nastroju. Zachwycająca, gorąca kreacja! Ekstremalna.

Bruno Maderna, Philadelphia Orchestra, 1971, I – 12:11, II – 13:38, III – 17:13, IV – 14:17, V – 13:42 [71:26], St Laurent Studios

 

 

 

 

 

Kolejny włoski Maestro, Giuseppe Sinopoli, zarejestrował swoją wersję w 1985 roku z udziałem Philharmonia Orchestra. Jego interpretacja rozpoczyna się od wyrazistego crescenda w partii trąbki, które nadaje jej wyrazistego, retorycznego charakteru:

Tempo jest wartkie, a muzyka płynie swobodnie i ekspresyjnie, chociaż brzmieniu brakuje jakiegoś wyrazistego charakteru, znanego ze starszych nagrań tej orkiestry z Klempererem czy Barbirollim. Jest dość gładkie i wystandaryzowane. Dźwięk jest u Sinopoliego płaski, a rejestr basowy nie wyróżnia się za bardzo, przez co nie usłyszymy wyraźnie ani tam-tamu ani bębna basowego. Marsz żałobny jest bardzo dobrze zinterpretowany – dyrygent dobrze wyłapuje zmiany tempa, dynamiki i ekspresji, wykazując się przy tym subtelnością i wyczuciem.
Drugie ogniwo rozpoczyna się ostro, gwałtownie, wyraziście. Absolutnie niczego w tym wykonanie nie brakuje, jest gwałtowne i ogniste:

Doskonałe, wyraziste kontrasty. Uwagę zwraca też blacha, przede wszystkim waltornie. Bardzo wyraziste zakończenie, z doskonale podkreślonym brzmieniem tam-tamu:

Również trzecie ogniwo jest ogniste i bardzo wyraziste. Znakomicie wypadają u Sinopoliego odcinki nawiązujące do danse macabre:

Dużo tu ruchu, energii i wyczucia. Świetnie zakończenie:

Adagietto byłoby zdecydowanie lepsze, gdyby dźwięk był lepszej jakości. Tempo jest umiarkowane, a Sinopoli postawił w swojej interpretacji na kontrast w stosunku do poprzednich ogniw. Muzyka jest delikatna i liryczna:

Finał jest udany, a Sinopoli w udany sposób balansuje w nim pomiędzy lirycznością a rześkością. Znakomicie zbudowane zakończenie:

O ile sama interpretacja jest ciekawa i wciągająca, o tyle dość mocno rozczarowuje jakość nagrania. Brzmienie Philharmonia Orchestra jest tu płaskie, pozbawione głębi i barw. A szkoda, bo Sinopoli ma w tym dziele ciekawe pomysły, które realizuje z wielką charyzmą.

Giuseppe Sinopoli, Philharmonia Orchestra, 1985, I – 12:11, II – 13:45, III – 17:24, IV – 10:26, V – 15:10 [68:56], Deutsche Grammophon

 

Austriacki dyrygent Herbert von Karajan nie jest zapewne pierwszym artystą, o którym myśli się w kontekście nagrań muzyki Mahlera. Zdarzało mu się wszakże sięgać po jego dzieła, a potomności pozostawił aż trzy realizacje Piątej – jedną studyjną i dwie koncertowe. Najprościej będzie rozpocząć od wersji studyjnej, najbardziej znanej i najłatwiej dostępnej. Marsz nie rozpoczyna się obiecująco – pewne detale akompaniamentu giną w masie brzmienia Berlińczyków, są zepchnięte do roli niezbyt ciekawego tła. Dźwięk jest gęsty, zbity i dość homogeniczny, co nie dziwi – był to czas, kiedy Berlińczycy byli już dość mocno „skarajanizowani”. Z tego też powodu niektóre detale, nawet w sekcji tak lubianych przez dyrygenta smyczków, są dziwnie stłumione:

Pierwsze trio jest utrzymane w wartkim tempie, ale uwagę zwracają tu przede wszystkim pewne detale, które nagle znikają by później wyskoczyć z głośników niby diabeł z pudełka. Brzmi to sztucznie i mało sugestywnie.
Pod względem interpretacyjnym ogniwo drugie jest dobre. Nie znajdziemy tu jednak ani nic wspaniałego ani odstręczającego. W słuchaniu przeszkadza dość mocno płaski dźwięk. Niektórym fragmentom brakuje niekiedy dynamizmu, a Karajan rozwleka je, być może pragnąc dodać im w ten sposób monumentalizmu. Cieszącym ucho detalem jest brzmienie tam-tamu w tutti, które jakimś cudem udało się tu wydobyć:

Niestety, w głównej kulminacji instrumentu tego w ogóle nie słychać. Być może zgubił się gdzieś między jedną a drugą sesją nagraniową.
Scherzo jest prowadzone niespiesznie, jest rozluźnione i łagodnie rozkołysane:

Brzmienie jest gładkie, ale jednocześnie pozbawione charakteru i zadziorności, a kulminacje są niedograne i zdecydowanie zbyt ciche, przez co nie wywierają większego wrażenia.
Karajan prowadzi czwarte ogniwo powoli i dość sentymentalnie, czego można się było po nim spodziewać. Dźwięk Berlińczyków jest gęsty i zmysłowy, co pasuje do charakteru dzieła. Niestety, nie uświadczymy tu prawie w ogóle rejestru basowego, przez co muzyka dużo traci.

Finał jest utrzymany w umiarkowanym tempie. Teoretycznie wszystko jest tu na swoim miejscu, ale jednocześnie nie dzieje się nic szczególnie fascynującego. Więcej szaleństwa pojawia się dopiero w zakończeniu, w którym Karajan mocno przyspiesza:

Nie jest to dobre nagranie. Sama interpretacja nie jest zła, ale nie ma tu też niczego co by ją jakoś szczególnie wyróżniało. Bardzo mocno rozczarowuje przymglony, cienki i mało przestrzenny dźwięk, który odbiera całą radość ze słuchania tego nagrania.

Herbert von Karajan, Berliner Philharmoniker, 1973, I – 13:05, II – 15:12, III – 18:10, IV – 11:53, V – 15:25 [73:45], Deutsche Grammophon

 

 

 

Pierwsze z nagrań koncertowych pochodzi z tego samego roku co studyjne. Zarejestrowane zostało 28 sierpnia 1973 roku podczas festiwalu w Salzburgu (sesje studyjne odbyły się w lutym w Berlinie). Jest to interpretacja bardziej zdecydowana, bardziej wyrazista i konkretna niż wersja zarejestrowana w studiu. Marsz żałobny jest tu ostry i agresywny, ale detale w akompaniamencie także tutaj zostały zepchnięte do roli tła. Pierwsze tutti – dzikie i namiętne, porywające! Brzmi dużo bardziej autentycznie, jest tu element szaleństwa, którego brakowało w wersji studyjnej:

Znakomite jest także drugie trio – pełne niepewności i niepokoju. Karajan potoczyście buduje wstrząsającą, fatalistyczną kulminację.
Wspaniale rozpoczyna się drugie ogniwo – to ostra, pełna furii jazda bez trzymanki. Takiego stylu raczej nie kojarzy się z wykonaniami Karajana:

Dyrygent wprowadza bardzo silny kontrast tempa i dynamiki w wolnych odcinkach – muzyka prawie zamiera. W sekcji blachy zdarzają się tu wtopy, ale to przecież nieedytowany live, więc nie ma się co temu dziwić. Przejścia pomiędzy poszczególnymi sekcjami są, pomimo wyrazistych kontrastów, bardzo płynne i naturalne. Muzyka jest tu wręcz rozgrzana do czerwoności:

Kapitalny chorał i następujące po nim załamanie akcji. Emocjonalny rollercoaester w najlepszym wydaniu!
Także Scherzo jest mocno skontrastowane, a wykonanie to doskonale oddaje wrażenie siły i rozmachu, o którym pisał Mahler. Porywająco brzmią odcinki tutti, których tu przecież nie brakuje.

Adagietto jest porywające – namiętne, żarliwe, pełne czułości i pasji. Świetnie się go słucha, bo ciemne, gęste brzmienie Berlińczyków pasuje jak ulał do charakteru tej muzyki.

Finał prędko nabiera rozpędu, jest jasny, pełen radości:

Świetnie brzmi ekspresyjny, pełen ciepła, rozkołysany cytat z Adagietta:

Trudno nie mieć ciarek na plecach podczas słuchania tak gorącej, zaangażowanej gry. Karajan mocno zwalnia przy powrocie chorału, co daje wrażenie dotarcia do celu długiej, pełnej trudów podróży. Trudno dziwić się pełnej entuzjazmu owacji na koniec!

Jest to niezwykła interpretacja, bardzo odmienna od nudnawej i zachowawczej wersji studyjnej. Tutaj Karajan i jego orkiestra zdobyli się na szaleństwa, na jakie nie odważyli się wcześniej. Dźwięk jest taki sobie, surowy i jaskrawy, ale jeśli ktoś potrzebuje dowodu na to, że Karajan potrafił głęboko wczuć się w muzykę Mahlera i stworzyć gorącą, w pełni zaangażowaną interpretację – oto on. Nic tylko słuchać, ignorując okazjonalne kiksy orkiestry. Ta wersja jest wspaniała, bardzo autentyczna i bardzo ludzka.

Herbert von Karajan, Berliner Philharmoniker, 1973, I – 12:24, II – 14:36, III – 17:20, IV – 11:15, V – 15:10 [71:26], Fachmann

 

 

 

 

 

Ostatnie z nagrań Karajana także zarejestrowano w Salzburgu, tym razem 15 maja 1978 roku. Już pierwsze tutti – potężne, mięsiste, przytłaczające, dobarwione tym razem klimatycznym brzmieniem tam-tamów nie pozostawia złudzeń, że i tym razem wykonawcy nie będą brali jeńców:

Także dźwięk jest bardzo dobry, o niebo lepszy od tego z poprzednio omawianego nagrania. Przepiękne, pełne wielkiego impetu trio, grane z wielkim zapamiętaniem. Dźwięk Berlińczyków jest bardzo satysfakcjonujący – ciemny, gęsty, ale też jednocześnie wyrazisty. Pięknie brzmią zwłaszcza smyczki i blacha. Przepiękne drugie trio, wprowadzone z nonszalancją i niepokojem:

Ostatnie pizzicato takie, że aż ciary przechodzą:

Tak samo dzieje się też w ogniwie drugim, której jest przejmujące i bardzo poruszające. Tyczy się to zarówno odcinków w szybkim jak i wolnym tempie. Przepięknie wypada lament wiolonczel:

A także głuche uderzenia bębna basowego w tutti. Berlińczycy brzmią tu zupełnie inaczej niż kilka lat temu. Brzmienie bardziej bogate i bardziej zniuansowane:

Jednocześnie zaś interpretacja jest potężna, przejmująca, pełna życia. To wykonanie wgniata w fotel.

Przebogate pod względem brzmienia jest także kolejne ogniwo. Jest monumentalne, ale nie pomnikowe. Świetnie wypadają fragmenty z użyciem bata:

Generalnie Karajan w znakomity sposób oddaje w swojej interpretacji to, o co Mahlerowi tu chodziło. Blacha brzmi ciepło i miękko. Odcinki tutti oszałamiają potęgą brzmienia:

Genialnie ciepłe, ekspresyjne, namiętne i momentami ogniste czwarte ogniwo. Smyczki są gęste, ciepłe, ale nie ma tu sentymentalizmu:

No i finał – lekki, ciepły, radosny, pełen humoru i animuszu. Kulminacje zapierają dech w piersiach:

Zakończenie powala energią i rozmachem:

Zadziwiająca, powalająca i absolutnie fascynująca interpretacja, w której jest wszystko – i udręka i ekstaza. Mistrzostwo. Jest jeszcze lepsza niż wersja live z 1973 roku. Że też nie trafiła do tej pory na płyty… Czy muszę chyba mówić że to pozycja obowiązkowa dla każdego szanującego się wielbiciela muzyki Mahlera?

Herbert von Karajan, Berliner Philharmoniker, 1978, I – 12:54, II – 15:10, III – 17:54, IV – 10:52, V – 15:20 [77:20], St Laurent Studios

 

Piąta zrealizowana przez Václava Neumanna z Czech Philharmonic Orchestra w 1993 roku pozostawia pewien niedosyt. Najlepiej z całego wykonania wypada marsz żałobny, poprowadzony szybko i bez sentymentów. Dyrygent dobrze podkreśla też nawiązania z pierwszego ogniwa w części drugiej, a także z Adagietta w finale. Dobrze wypada także drewno w Scherzo, ale na tym koniec plusów. Generalnie nie ma tu zbyt dużo napięcia, odcinki tutti są głuche i mało sugestywne, a lekkość zaproponowana przez Neumanna niezbyt pasuje do tej muzyki. Potrzeba tu więcej pasji, zwłaszcza w ogniwie drugim. Finałowe rondo jest zaś zbyt powolne.

Václav Neumann, Czech Philharmonic Orchestra, 1993, I – 11:23, II – 13:30, III – 18:58, IV – 10:28, V – 16:07 [70:26], Exton

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.