Nie miałem wcześniej sposobności słyszeć Staatskapelle Berlin, jednej z czterech orkiestr stolicy Niemiec (pozostałe to Berliner Philharmoniker, Rundfunk-Sinfonieorchester Berlin i Konzerthausorchester). To orkiestra operowa, na co dzień grająca w Staatsoper Unter den Linden, ale reprezentuje na tyle wysoki poziom, że koncertuje też samodzielnie. Zespół ma długą i piękną historię sięgającą XVI wieku, założył go bowiem elektor Brandenburgii Joachim II Hektor w 1570 roku. Z operą zaś związała orkiestrę decyzja króla Fryderyka II Wielkiego z 1742 roku. Na jej czele stali m.in. Gaspare Spontini, Giacomo Meyerbeer, Otto Nicolai, Richard Strauss, Erich Kleiber, Clemens Krauss, Herbert von Karajan czy Daniel Barenboim. Kiedy w zeszłym roku ten ostatni ustąpił ze stanowiska z przyczyn zdrowotnych, zastąpił go Christian Thielemann. Zbiegło się to w czasie z końcem kadencji tego dyrygenta jako szefa Staatskapelle Dresden. Podczas swojego ostatniego koncertu z tą orkiestrą wykonał, co ciekawe, Ósmą Mahlera, dzieło kompozytora, którego utwory pojawiają się w programach koncertów Thielemanna jedynie sporadycznie.
Programy wiedeńskich koncertów (jeden w piątek, na którym byłem, drugi w sobotę) były już pomyślane bardziej tradycyjnie. W pierwszej części amerykańska sopranistka Erin Morley wykonała wybór pieśni Richarda Straussa: Ständchen op. 17 nr 2 (w opracowaniu Felixa Mottla), Meinem Kinde, op. 37 nr 3, Mein Auge, op. 37 nr 4, Das Bächlein, op. 88 nr 1, Freundliche Vision, op. 48 nr 1, Amor, op. 68 nr 5 oraz Zueignung, op. 10 nr 1. Głos solistki podobał mi się, a doprecyzowując – podobał mi się wtedy, kiedy miałem okazję go usłyszeć. Z miejsca, w którym siedziałem, odebrałem go bowiem jako lekki, ale mało nośny, a w każdym razie jako nie dość silny aby był w stanie przebić się przez orkiestrę (a ta nie grała wcale głośno). Stąd też niektórych słów nie słyszałem w ogóle, zwłaszcza tych śpiewanych w cichej dynamice i w niższym rejestrze. Najkorzystniej wypadł moim zdaniem Amor, w którym koloratury w wysokim rejestrze idealnie pasowały do głosu Morley. Na bis artyści wykonali kolejną z pieśni Straussa, Die Nacht op. 10 nr 3.
Drugą część wieczoru wypełniła VI Symfonia A-dur Antona Brucknera, prawykonana pod batutą (i w redakcji) Gustava Mahlera już po śmierci twórcy. Nie jest to dzieło, które wykonuje się zbyt często, ale miałem okazję słyszeć je już w dość lekkim wykonaniu Simona Rattle’a i Orkiestry Filharmonii Czeskiej. Jeśli chodzi o doświadczenie Thielemanna w tym repertuarze, to jest ono znaczne, biorąc pod uwagę że dyrygent ten zarejestrował dwa cykle symfonii tego kompozytora z Wiener Philharmoniker i Staatskapelle Dresden (nagrał też niektóre z nich w Monachium). Jego piątkowe wiedeńskie wykonanie Szóstej było co prawda masywne i ciężkie (a to w przypadku utworów Brucknera wcale nie są wady!), ale za to pełne energii w kulminacjach. Orkiestra pokazała tu co potrafi – błyszczała zwłaszcza blacha, która nie tylko pokazała potęgę brzmienia i blask, ale też świetną grę barwą i dynamikę. Nie był to więc może do końca mój Bruckner (nie mam nic przeciwko większej przejrzystości i bardziej wartkim tempom), ale wersja Thielemanna była spójna i przeprowadzona bardzo konsekwentnie. Nawet jeśli niemiecki dyrygent poprowadził to dzieło nieco zachowawczo, bez większych interpretacyjnych idiosynkrazji. Brzmienie Staatskapelle Berlin było ciemne i nieco mroczne, przez co dobrze pasowało do tego repertuaru. Na pewno więc orkiestra warta jest uwagi!
foto. Amar Mehmedinovic
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl