Simon Rattle, Symphonieorchester & Chor des Bayerischen Rundfunks w Wiener Konzerthaus

Ostatni raz miałem sposobność słuchać na żywo gry Symphonieorchester des Bayerischen Rundfunks w lutym 2017 roku, kiedy to zespół ten grał w NOSPR pod batutą nieżyjącego już Marisa Jansonsa. Okazja powtórzyła się dopiero teraz, w sobotni wieczór i niedzielny poranek, kiedy orkiestra ta (i Chor des Bayerischen Rundfunks) stanęli na estradzie Konzerthaus Wien. Tym razem poprowadził ich obecny szef, Simon Rattle.

Pierwszy koncert rozpoczęło wykonanie Remembering Marka-Anthony’ego Turnage’a, współczesnego twórcy brytyjskiego, kompozycji napisanej jako upamiętnienie gitarzysty Evana Scofielda. Prawykonanie tej kompozycji poprowadził właśnie Rattle w 2017 roku. Ciekawi instrumentacja tego dzieła, napisanego bez użycia skrzypiec i z dużym udziałem instrumentarium perkusyjnego. Pomimo emocjonalnej inspiracji nie miałem poczucia aby była to poruszająca, ekspresyjna muzyka, przynajmniej w trzech pierwszych ogniwach. Była bogato orkiestrowana, brzmienia były może i ciekawe, ale co z tego jak całość wypadła sucho i bardzo intelektualnie. Ratowało to dzieło zakończenie, oznaczone Molto espressivo. Tam w końcu, w śpiewie smyczków dobarwionym perkusją, czuć było jakieś większe emocje. Natomiast od strony wykonawczej nie sądzę, aby można było tej interpretacji coś zarzucić. Brzmienie było bogate, barwne i pełne subtelnie realizowanych niuansów dynamicznych.

Drugą część wieczoru wypełniło w całości Niemieckie requiem Johannesa Brahmsa, w którym oprócz chóru na estradzie znalazł się duet solistów – sopranistka Lucy Crowe i baryton Florian Boeschem. Miałem pewne obawy o to, jak wypadnie to dzieło. Rattle ma bowiem upodobanie do marieryzmu i dłubania w detalach, które w tego typu dziele, wymagającym raczej ogarnięcia całości formy z lotu ptaka może prowadzić do monotonii. Tak się jednak nie stało, chociaż zdarzały się tam wykonawcze idiosynkrazje w rodzaju specyficznego frazowania początku drugiego ogniwa. Muszę się jednak przyznać że kiedy słyszy się tak świetnie grającą orkiestrę i tak rewelacyjnie śpiewający chór to tego typu detale schodzą całkowicie na dalszy plan. Owa rewelacyjność zasadzała się z jednej strony na wielkiej czytelności (doskonale można było rozumieć praktycznie każde słowo!), a z drugiej strony na barwności – wejścia w forte były absolutnie zjawiskowe – pełne, barwne, soczyste. Podczas słuchania tego wykonania miałem ciarki na plecach, chociaż Niemieckie requiem absolutnie nie jest moim ulubionym utworem. Także od strony wizji dyrygenta było to wykonanie satysfakcjonujące – była w nim bowiem ciągłość, której tak często brakowało mi w poprzednich interpretacjach artysty. A to przecież utwór trudny, składający się z siedmiu powolnych ogniw. Być może więc jego styl przechodzi teraz jakąś metamorfozę? Co do solistów – Boesch był satysfakcjonujący, Crowe nie za bardzo. Miała za bardzo operową manierę, a głos był dość mały. Ogólnie jednak było to wykonanie o dużej głębi emocjonalnej, a momentami także piorunującej intensywności.

Drugi, poranny, koncert, wypełniły trzy ostatnie symfonie Wolfganga Amadeusa Mozarta – Es-dur KV 543, g-moll KV 550 i C-dur Jowiszowa KV 551. Dzieła te zostały wykonane w zmniejszonym składzie, przez co brzmienie zyskało quasi-kameralną jakość i przejrzystość, ale było też jednocześnie ciepłe. Wibracja w kwintecie była stosowana oszczędnie i z głową. Muzyk grający na kotłach używał twardych pałeczek, co pomagało podkreślić rytm. Chociaż nie było to więc wykonanie zorientowane historycznie, to pełnymi garściami czerpało z tego nurtu – tam, gdzie przynosiło to korzyści! Jeśli o tempa chodzi to Rattle nie brał jeńców – muzyka w zasadzie od początku płynęła bardzo wartko i z wielką energią. Tyczyło się to także części wolnych, w których nie było ani grama sentymentalizmu, a AndanteJowiszowej zaskakiwało ostrymi, dramatycznymi akcentami. Było też w tych ogniwach wiele delikatnych zawahań ekspresji, barwy, tempa i dynamiki. Każda z sekcji była świetnie przygotowana, choć były momenty, w których drzewo pozostawało nieco wtopione w brzmienie, a szkoda.

Radosna Es-dur, dramatyczna g-moll, triumfalna i afirmacyjna Jowiszowa – każda z trzech symfonii wchodzących w skład tej nieoficjalnej, późnej trylogii Mozarta miała swój własny wyraz i własny, wyrazisty charakter. Była więc świetna okazja, aby posłuchać jednego dyrygenta i orkiestry w repertuarze współczesnym, romantycznym i klasycznym. W każdym wypadli świetnie.

 

foto. BR/Severin Vogl

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.