Vladimir Jurowski, Wiener Symphoniker & Szósta Mahlera w Wiener Konzerthaus

Interpretacje Vladimira Jurowskiego mają w sobie coś niezmiernie zajmującego. Słysząc jego wykonania wielokrotnie miałem poczucie, że dyrygent w ciekawy i niebanalny sposób podkreśla mniej oczywiste aspekty danych dzieł, co nadaje jego odczytaniom rysu pewnego subiektywizmu. Jednak dzięki wrodzonemu wyczuciu artysta umie swoje interwencje dozować bardzo starannie, dzięki czemu wykonania nie stają się manieryczne. Znam i cenię jego interpretacje dzieł Gustava Mahlera. Zarejestrował do tej pory absolutnie rewelacyjną Drugą, bardzo dobrą CzwartąPieśń o ziemi oraz PierwsząÓsmą (tych dwóch ostatnich nie znam). Kiedy więc zobaczyłem, że w Wiener Konzerthaus artysta poprowadzi Szóstą, to jasnym dla mnie było, że to jest jeden z tych koncertów, na które trzeba się wybrać. Także orkiestra Wiener Symphoniker może poszczycić się piękną tradycją jeśli chodzi o tę akurat symfonię Mahlera. To właśnie oni bowiem po raz pierwszy zarejestrowali to dzieło w 1952 roku pod batutą Charlesa Adlera. Oczekiwania były więc wysokie.

Jednak początek był nieco chwiejny. Słychać było, że orkiestra nie jest dobrze rozegrana, a pierwsze wejście trąbki było nieczyste pod względem intonacji. Ale już powtórka ekspozycji wypadła znakomicie, a wszystko tym razem doskonale się zeszło. Tempo obrał Jurowski w pierwszym temacie dość umiarkowane, lekko też powstrzymywał orkiestrę przed zbytnim rozpędzeniem się. Temat drugi w F-dur, reprezentujący Almę, także był prowadzony wolno – momentami nawet za wolno, a Mahler wyraźnie zaznaczał, że powinien być grany z wigorem. Ale tak właśnie jest z wykonaniami Jurowskiego – są momentami prowokacyjne. Później narracja była zresztą prowadzona w ciekawy i urozmaicony sposób, z dobrym podkreśleniem ostrej, uporczywej rytmiki i znakomitym wyczuciem barwy (świetne wypadły wtrącenia ksylofonu). Perkusista grający na krowich dzwonkach ulokowany został w pomieszczeniu (technicznym?) pod sufitem, co dało ciekawy efekt przestrzeni.
Scherzo zabrzmiało jako drugie, co jest w moim odczuciu słusznym wyborem – pisałem o tym już nie raz. Także tutaj wszystkie elementy makabreski były świetnie podkreślone. Zdarzały się tu odcinki, w których tempa były mocno zaskakujące – albo bardzo powolne, albo bardzo szybkie. Ale choć były to decyzje arbitralne, to były one podjęte z głową i z poszanowaniem charakteru muzyki. Świetne były solówki drewna, a także tuby i skrzypiec.
Interpretacyjnym majstersztykiem było również Andante – prowadzone wartko, naturalnie i z odpowiednią dawką ekspresji. Kapitalne było solo waltorni. Słuchało się tego ogniwa znakomicie i z wielką przyjemnością.
To samo można było powiedzieć o finale, choć jest to muzyka, która jest sporym wyzwaniem – zarówno dla wykonawców jak i słuchaczy. Dość powiedzieć, że orkiestra weszła tu już na najwyższe obroty i zagrała to ogniwo na jednym oddechu, brawurowo i jednocześnie ekspresyjnie. Uderzenia drewnianego młota nie były przesadnie głośne, a dźwięk tego instrumentu był krótki i głuchy, czyli dokładnie taki jak życzył sobie tego w komentarzu kompozytor.

Ogólnie było to wykonanie bardzo satysfakcjonujące, emocjonujące, poprowadzone z głową, pełne rozmachu i ciekawych pomysłów interpretacyjnych.

foto. Wiener Symphoniker / Niesel-Reghenzani

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.