Muszę przyznać że na piątkowy koncert w ramach Festiwalu Szostakowicza szedłem z pewnymi obawami. Nie dotyczyły one na pewno Boston Symphony Orchestra, zespołu zaliczanego amerykańskiej wielkiej piątki, ale Baidy Skride, która zarejestrowała z Andrisem Nelsonsem oba koncerty rosyjskiego kompozytora. Pisałem już o tych nagraniach (link TUTAJ). Wzbudziły one we mnie mieszane uczucia, głównie ze względu na powolne tempa. A przecież w I Koncercie skrzypcowym a-moll są miejsca, w których tempa powinny być wręcz zawrotne!
Piątkowa interpretacja była lepsza niż nagranie, choć nie posunę się do stwierdzenia że dużo lepsza. Tempa nadal były dość powolne w ogniwach nieparzystych, a Skride bardziej koncentrowała się w nich na dokładnym artykułowaniu poszczególnych dźwięków niż na snuciu opowieści. Chwilami miałem wrażenie że to Nelsons był bardziej zainteresowany podkręceniem tempa. Także wolne części jakoś nie zachwyciły. Brakowało w nich płynności i szerokiego oddechu, a skrzypaczka najwyraźniej nie czuje tej muzyki na tyle dobrze, żeby bardziej się zaangażować. Jej gra była dla mnie neutralna – nie było w niej nic złego, ale też w pamięć nie zapadła. Nie była to jazda po bandzie, którą zaprezentował Christian Tetzlaff, którego słyszałem w tym utworze ostatnim razem. Gdybym miał zaś strzelać, kogo chciałbym w nim usłyszeć, to stawiam na Vilde Frang, Augustina Hadelicha albo Patricię Kopatchinskają. Znakomicie wypadła za to orkiestra, która miała ciepłe, jędrne i konkretne brzmienie, co intrygowało i kazało z tym większym napięciem czekać na drugą część wieczoru.
Po przerwie zabrzmiała XI Symfonia Rok 1905 op. 105, poświęcona wydarzeniom, które przeszły do historii jako krwawa niedziela. Dla przypomnienia – 22 stycznia tego roku w Petersburgu odbyła się pokojowa demonstracja robotnicza, której celem było wręczenie carowi Mikołajowi II petycji z prośbą o poprawę losu robotników. Organizatorzy byli przekonani, że imperator przychyli się do ich próśb jeśli dobrze pozna ich sytuację. Srodze się zawiedli – car nie miał zamiaru ich słuchać, ani przyjmować przedstawicieli jakichkolwiek demonstracji. Na spotkanie robotników wyszło wojsko, które otworzyło ogień do tłumu. Zginęło kilkaset osób, a masakra była impulsem do rozpoczęcia nieudanej i brutalnie stłumionej rewolucji. Na podstawie tej historii Szostakowicz stworzył najbardziej filmową ze swoich symfonii, dzieło może nie bardzo głębokie, ale za to efektowne i niezwykle sugestywne. Jednocześnie trudne, bo jeśli wykonać je bez przekonania to powtórki materiału stają się w nim dość nużące. Całe szczęście nic takiego nie miało miejsca. O tym, że Boston Symphony Orchestra to absolutnie pierwszoligowy zespół, wiadomo od dawna. Ale słuchając ich w Jedenastej miałem wrażenie że przeszli samych siebie. Orkiestra wirtuozów grająca na 150%, rozgrzana do białości. Trudno o takim graniu pisać i w zasadzie nie ma to większego sensu, bo nie da się oddać atmosfery chwili. A wymienianie każdej sekcji i każdej solówki byłoby nudne i pedantyczne. W tej orkiestrze nie ma słabych ogniw. Smyczki, drzewo, blacha, perkusja – wszystko było w punkt, wszystko zaangażowane, wszystko gorące i pełne napięcia. Nelsons poprowadził całość niezwykle sugestywnie i ekspresyjnie, z wielkimi kontrastami tempa i dynamiki. To właśnie jeden z powodów, dla których słuchanie starszych nagrań tego utworu (np. rejestracji Stokowskiego czy Kondraszyna) pozostawia tak wielkie uczucie niedosytu. Były tam fragmenty tak intensywnie porażające że aż wgniatało w fotel – jak choćby scena masakry. W zasadzie jedynym słabym punktem wykonania był bardzo retoryczny (a w zasadzie zmanierowany) początek czwartej części, identyczny jak w nagraniu łotewskiego dyrygenta dla DG. A po koncercie nie bardzo wiedziałem jak się nazywam. Rzadko mi się to zdarza, ale tym razem się zdarzyło. Wspaniały koncert. W czwartek Gewandhausorchester zawiesiło poprzeczkę niezwykle wysoko, ale ekipa z Bostonu dała radę. Przeskoczyła.
foto. Jens Gerber
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl