Publiczność zgromadzona na piątkowym koncercie w NFM mogła przeżyć małe zaskoczenie, okazało się bowiem, że koncert który miał być poprowadzony w całości przez Krzysztofa Pendereckiego został podzielony pomiędzy niego i jego asystenta – Macieja Tworka. Autor Anaklasis zostawił sobie dzieła Mendelssohna, natomiast własne dzieło powierzył drugiemu dyrygentowi. Trochę szkoda, bo o ile dane mi było słyszeć kilka razy jak Penderecki dyryguje swoimi utworami, to nie słyszałem nigdy na żywo jego interpretacji II Koncertu skrzypcowego.
Uwertura Piękna Meluzyna op. 32 Mendelssohna, od której wszystko się rozpoczęło była klarowna, obiektywna i dobrze rozplanowana pod względem temp i balansu pomiędzy grupami orkiestry. Jest to dzieło lekkie i bezpretensjonalne i tak też zostało przedstawione. Nie była to interpretacja dramatyczna i energiczna, Penderecki wydawał się raczej oszczędzać siły swoje i orkiestry.
Zaskoczył mnie sposób, w jaki Maciej Tworek podszedł do partii orkiestry w Metamorfozach. Rozpoczynające dzieło gest smyczków zabrzmiał lekko i przejrzyście. Tendencja do odchudzania brzmienia i do wydobywania detali utrzymała się zresztą przez cały czas trwania utworu, trafnie zresztą wpasowując się w ideę claritas, którą kierował się Penderecki przy pisaniu tego dzieła. Koncert ma nietypową, sześcioczęściową formę, a solista gra praktycznie przez cały czas. Przed Martą Kowalczyk stało więc poważne wyzwanie, któremu jednak skrzypaczka sprostała bez najmniejszego problemu. Razem z Tworkiem stworzyli wersję, którą (pomimo dużego składu i długiego czasu trwania) zabrzmiała niemal klasycznie. Orkiestra spisała się na medal.
Po przerwie na podium powrócił Penderecki i poprowadził solidne, choć niezbyt porywające wykonanie IV Symfonii A-dur Włoskiej Mendelssohna. Artysta dyrygował z dużym ożywieniem, które jednak nie zawsze udzielało się orkiestrze. Był to raczej łagodny w wyrazie, liryczny Mendelssohn, w którym wszystko podane było z umiarem i z troską o to, aby przypadkiem nie przesadzić z jakimś ostrym akcentem czy pospieszne rozwiązaną kadencją. Takie podejście pasowało do tej muzyki, do jej charakteru i ekspresji. Całą energię wykonawcy zostawili na finałowe Saltarello, które było zagrane jak trza – szybko, ostro i z pazurem. Penderecki otrzymał owację na stojąco, która była jak najbardziej zasłużona, ale w kontekście całokształtu jego dorobku, a nie tej konkretnej interpretacji.
fot. Karol Adam Sokołowski/NFM