Trzeci dzień na Festiwalu Szostakowicza był intensywny, bo poszedłem na dwa koncerty. Pierwszym z nich był koncert kameralny – pierwszy, podczas którego zabrzmiały kwartety Szostakowicza. Grał je nieznany mi do tej pory Quatuor Daniel (Marc Danel – I skrzypce, Gilles Millet – II skrzypce, Vlad Bogdanas – altówka i Yovan Markovitch – wiolonczela). Artyści mają doświadczenie w graniu Szostakowicza – w zeszłym roku nakładem firmy Alpha ukazał się cykl jego kwartetów w ich wykonaniu, a mają też w dorobku (jako pierwsi w historii fonografii) cykl kwartetów Mieczysława Wajnberga.
W programie znalazł się II Kwartet A-dur op. 68, IX Kwartet Es-dur op. 117 i, co najciekawsze, fragment nieukończonego kwartetu. Drugi powstał w 1944 roku, a więc zaraz po Symfonii Leningradzkiej. Składa się z czterech ogniw – Uwertura, Recytatyw i romans, Walc, Temat z wariacjami. Najciekawsze jest ogniwo drugie, w którym skrzypce prowadzą narrację ponad stojącymi dźwiękami pozostałych instrumentów. Wykonanie było bardzo dobre – panowie nie oszczędzali się i w zasadzie od początku grali ostro, drapieżne i z werwą.
Jeśli chodzi o nieukończony kwartet to jego historia jest dość zagadkowa. Szostakowicz zaczął komponować go po Ósmym, ale zarzucił pracę i do naszych czasów dotrwało tylko trwające 8 minut Allegretto, które kompozytor oznaczył w autografie jako op. 113 (numer ten otrzymała ostatecznie XIII Symfonia). Zabrzmiało ono po raz pierwszy dopiero w 2005 roku. A więc to taki kwarter 8 i 1/4. Udany i ciekawy, z łatwo uchwytnym naczelnym motywem, którego metamorfozy śledzi się czytelnie i z zajęciem. Dzieło to jest związane tematycznie z IX Kwartetem, który jest dziełem przejściowym, wstępem do cyklu upiornych ostatnich kwartetów. Składa się on z pięciu granych attacca sekcji, jest przy tym dziełem niezwykle wciągającym. Wykonany został znakomicie – wyraziście, z polotem i wielką energią. Znakomicie słuchało się zespołu tak zgranego, a jednocześnie tak dobrze czującego styl tej muzyki.
Wieczorem estradę znów zajęła Boston Symphony Orchestra. W pierwszej części dołączył do niej Gautier Capuçon. Słyszałem go już niedawno w Sonacie wiolonczelowej Szostakowicza, którą niestety nie do końca mnie zachwycił. Słuchając go w I Koncercie wiolonczelowym upewniłem się w tym, że chociaż jest bardzo dobrym wiolonczelistą, to ta muzyka do niego nie pasuje. Ma zbyt suchy dźwięk, jest zbyt subtelny i nie potrafi rozgrzać jej tak jak ona tego potrzebuje. Nie ma jędrnego, mięsistego tonu Rostropowicza, z myślą o którym ten utwór powstał. Były tam oczywiście dobre momenty, ale nie spięły się w porywającą całość. Dużo bardziej interesujące rzeczy działy się w orkiestrze. Tutaj na szczególną uwagę zasługiwał fenomenalny waltornista, który wielokrotnie wdawał się w dialogi z solistą. Swoje pięć minut mieli także klarneciści.
Na bis Capuçon wraz z wiolonczelistami zagrali jeden z 5 utworów na dwoje skrzypiec i fortepian w opracowaniu na wiolonczelę solo i grupę wiolonczel. Pięknie im to wyszło.
Po przerwie zabrzmiało kolejne monumentalne dzieło, tym razem emocjonalnie bardziej dewastujące niż wczorajsza Jedenasta, a mianowicie VIII Symfonia c-moll, zwana niekiedy Stalingradzką, kolejna po Siódmej (Leningradzkiej) symfonia wojenna, z piorunującą intensywnością oddająca ducha czasów, w których powstała. Nelsons nie poradził sobie z tym utworem tak dobrze jak wczoraj z Jedenastą czy wcześniej z Czwartą. Problem w tym, że niepotrzebnie wydłużył niektóre odcinki, zwłaszcza w pierwszym i czwartym ogniwie, w którym napięcie zupełnie siadło. Piana BSO były zjawiskowe, ale nawet w tych odcinkach ta muzyka potrzebuje napięcia, musi płynąć. Było w tym wykonaniu wiele świetnych i porywających odcinków – pełnokrwiste kulminacje w pierwszym ogniwie, upiorne detale wydobyte z partii blachy w drugiej części, piorunujące trio i zakończenie toccaty z piekła rodem, wreszcie świetny finał, z doskonale wygasającym zakończeniem. Było to więc wykonanie nierówne i momentami niepotrzebnie zmanierowane. Ale orkiestra po raz kolejny sprawiła się po mistrzowsku. Każda z sekcji znowu miała swoje piękne i przepiękne momenty.
foto. Jens Gerber
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl