Enescu Festival – dzień siódmy (4 IX 2023)

Dziś „tylko” 2 koncerty. Pierwszy z nich to drugi występ Cameristi della Scala pod batutą Wilsona Hermanto w Ateneum. Zaczęli od dzieła patrona – Aria i scherzino na skrzypce, fortepian i smyczki Enescu, w którym partię solową wykonali Ștefan Aprodu, zwycięzca ubiegłorocznej edycji konkursu Enescu w kategorii skrzypiec oraz George Todică, zwycięzca w kategorii fortepianu. Pokazali się od dobrej strony – technikę mają dobrą, są wyraziści i pełni temperamentu. Na bis wykonali Hora Martisorului Grigorașa Dinicu, w którym skrzypek mógł pobawić się barwą i pokazać bardzo dobrą artykulację staccato. Jak potoczą się dalej ich karier? Zobaczymy.

Solistą w Romansie F-dur na wiolonczelę i orkiestrę Ryszarda Straussa oraz w Wariacjach na temat rococo Piotra Czajkowskiego był Daniel Müller -Schott. W pierwszym z tych utworów pokazał, że ma jędrny, soczysty dźwięk, a także że umie sprawnie prowadzić kantylenę. Szkopuł w tym, że utwór jest sam w sobie nudnawy – nie dostarcza wielu wrażeń i nie zapada w pamięć. Co do dzieła Czajkowskiego to jest ono zdecydowanie bardziej zróżnicowane jeśli chodzi o nastroje, tempa i dynamikę. Tutaj gra solisty była ciekawsza, bardziej wyrazista i angażująca dla słuchaczy. Artysta ma ładny, ciepły i krągły dźwięk. Hermanto i orkiestra nie mieli w tym utworze za wiele do roboty, dyrygent postanowił więc zwrócić na siebie uwagę „efektownym” podskokiem, który nijak miał się do charakteru muzyki. Wiolonczelista wykonał na bis Pieśń ptaków Pabla Casalsa.

Na koniec zabrzmiała III Symfonia a-moll Felixa Mendelssohna, czyli Szkocka. Jej początek mnie nie porwał. Tempo było zbyt szybkie, a detale artykulacyjne w partii drewna rozmyte. O ile wczoraj w Serenadzie Brahmsa wartkie tempo jakoś mi nie przeszkadzało, o tyle prawie cała Szkocka wydała mi się zagoniona, prowadzona była bez oddechu i bez zaokrąglania fraz. Nawet dobrze zabrzmiały ogniwa środkowe – drugie było żywe i energiczne, a trzecie płynęło wartko i nie przedłużało się. Ale z kolei w częściach skrajnych brakowało mi nieco subtelności w kwestii cieniowania tempa. A szkoda, bo z wczorajszego koncertu wiadomo, że zespół potrafi pięknie zaokrąglać frazy i dzieło miało potencjał aby wypaść dużo lepiej, gdyby było prowadzone mniej nerwowo. Na bis Hermanto wykonał Scherzo z Serenady Brahmsa.

Drugi koncert należał do Tonhalle-Orchester Zürich i do Paavo Järviego. Rozpoczęło go wykonanie Pacific 231 Arthura Honeggera. Nie było ono zbyt dobre. Tempo było za wolne i chociaż dyrygent wydobył wiele detali w partii drewna i blachy, to muzyce brakowało motorycznej energii, a jest ona przecież niezbędna w muzycznym obrazie rozpędzającej się powoli lokomotywy.

Jako druga zabrzmiała Symfonia koncertująca h-moll op. 8 Georga Enescu, w której partię solową wykonał na wiolonczeli Andrei Ioniță. Artysta ma piękną barwę dźwięku i w umiejętny sposób prowadzi kantylenę, do czego miał w tym dziele dobrą sposobność. Jest ono zresztą skonstruowane w taki sposób, że daje też, zwłaszcza w końcowej fazie, okazję do wirtuozowskiego popisu. Także tutaj Ioniță pozostawił jak najlepsze wrażenie. Sam składający się z dwóch ogniw utwór jest utrzymany w stylu późnoromantycznym, nie jest też tak wyrafinowany kolorystycznie jak wiele innych dzieł Enescu, które zabrzmiały do tej pory na festiwalu. Nic dziwnego – to wczesne dzieło, napisane w 1901 roku. Nie jest to więc może najbardziej indywidualny utwór Enescu, ale słucha się go z przyjemnością. Partia orkiestry wykonana została solidnie – więcej nie ośmielę się powiedzieć, słysząc utwór po raz pierwszy. Solista zagrał trzy bisy: efektowny i wpadający w ucho Rumuński taniec ludowy Constantina Dimitrescu (to razem z orkiestrą), Black run współczesnego szwedzkiego kompozytora i wiolonczelisty Svante Henrysona oraz Sarabandę z I suity Bacha. Odnalazł się w każdym z trzech bardzo różnych od siebie utworów, z łatwością pokonując zawarte w nich trudności techniczne.
W drugiej połowie koncertu orkiestra wykonała IX Symfonię Z nowego świata Antonína Dvořáka, która bardzo mnie ciekawiła. Lubię bowiem pierwsze nagranie Järviego (to z Royal Philharmonic Orchestra) i byłem bardzo ciekaw, czy jego wizja utworu zmieniła się od czasu tego nagrania. Okazało się, że nie uległa jakimś większym metamorfozom, a estoński dyrygent powtórzył tu zarówno dobre jak i złe elementy tamtej interpretacji. Po wolnym wstępie Estończyk poprowadził ekspozycję w wartkim tempie. Był jeden wyjątek – temat trzeci, w którym dyrygent zwolnił. Bardzo zwolnił. Za bardzo. Zwolnił tak, że temat ten stał się sentymentalny i pretensjonalny, co kompletnie mu nie leży. Poza tym u Dvořáka nie ma żadnej zmiany tempa – we wstępie jest Adagio, a potem do samego końca Allegro molto. I nie chodzi tu o czepianie się dyrygenta na siłę i argumentowanie, że wszystko trzeba grać metronomicznie, bo „tak jest w nutach”, chodzi o to, że zastosowana przez niego zmiana była nadmiarowa. Oprócz tego jednak wykonanie było znakomite – ostre, dynamiczne, z pewnymi atakami ze strony wszystkich grup orkiestry. Järvi wyciągnął także mnóstwo ciekawych detali z partii drewna. Largo wypadło przepięknie – było prowadzone w wolnym tempie, ale koncentracji nie sprzyjały ciągle rozbrzmiewające na sali dzwonki telefonów. Jeśli chodzi o interpretację – jednym dziwnym jej elementem było frazowanie obojów i fletów przy stylizacji tańca. Rubata wprowadzone przez dyrygenta brzmiały dziwnie. Scherzo – znakomite! Drapieżne, ze świetnie podkreśloną rytmiką, także w triach, co nie jest regułą. Niektórzy dyrygenci lubią tutaj zwolnić, ale Järvi nie popełnił tego błędu. Imponująco brzmiał zwłaszcza grający ostro kwintet, a także pomysłowo wydobyty z brzmienia klarnet (ten element także łączył tę interpretację z nagraniem z RPO). Finał – znakomity, bardzo dynamiczny, ze świetnie zbudowanymi kulminacjami. W jednej z nich trąbka zapomniała wejść, ale to detal. Orkiestra na bis zagrała Valse triste Sibeliusa, utwór, który Järvi najwyraźniej bardzo lubi i który słyszałem grany na bis na jego koncercie już trzeci raz w tym roku. Był to bardzo udany koncert, a Tonhalle-Orchester Zürich jest zespołem grającym na bardzo wysokim poziomie. Oceniłbym tę orkiestrę jako prawie tak dobrą jak London Symphony Orchestra czy Czech Philharmonic Orchestra.

Brawa należały się też wykonawcom za opanowanie – w pewnym momencie na sali rozległo się równolegle kilka bardzo głośnych dzwonków telefonów. Były zresztą na tyle natarczywe że skonsternowany Järvi odwrócił się w stronę publiczności. Jak wytłumaczyła mi później siedząca obok mnie pani – są to rządowe alerty pogodowe, które uruchamiają się i dzwonią nawet wtedy, kiedy telefon jest wyciszony albo włączony jest tryb samolotowy. Jedyne co można zrobić to albo kliknąć, że przyjęło się wiadomość, albo całkowicie wyłączyć telefon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.