Nigdy wcześniej nie miałem okazji słyszeć na żywo gruzińskiej pianistki Khatii Buniatishvili. Z jej dyskografii najbardziej zapadło mi w pamięć nagranie Drugiego i Trzeciego Rachmaninowa z Paavo Järvim i Czech Philharmonic Orchestra (pisałem o nim TUTAJ), w którym wydobyła wiele ciekawych detali. W Konzerthaus Wien była jednak sposobność aby posłuchać jej gry solo, i to w ciekawym repertuarze – w przeważającej mierze romantycznym, ale z niewielkim klasycznym dodatkiem. Nowości tam nie było – wszystkie dzieła zawarte w programie recitalu pianistka zdążyła już bowiem utrwalić na płytach. Co ciekawe – artystka podjęła się niezłego wyzwania także od strony kondycyjnej, wykonała bowiem cały program bez przerwy.
Zaczęła od Franza Schuberta i jego czterech Impromptus op. 90, D 899. Pianistka rozpoczęła od mocnego, pewnego uderzenia w pierwszym ogniwie w c-moll, ale prędko okazało się, że snucie kantyleny nie należy do jej mocnych stron. O ile więc ogniwo pierwsze i trzecie wyszły spod palców Buniatishvili nieco nijako, to drugie i czwarte były mocno zagonione. Nic nie poradzę na to, że ostatnie z nich, to w As-dur, prawie zawsze rozkłada mnie na łopatki. Nie tutaj. Tutaj było grane tak szybko i powierzchownie, bez wnikania w sens muzycznej narracji, że nie poczułem absolutnie nic.
Jako druga zabrzmiała Sonata b-moll Fryderyka Chopina, którą w październiku słyszałem w tej samej sali w wykonaniu Krystiana Zimermana. Tutaj różnica pomiędzy nim a Gruzinką wynosiła już kilka poziomów. Ta ostatnia także zagrała pierwsze dwa ogniwa bardzo szybko, ale różnica tkwiła w szczegółach. Owszem, jako wskazówka wykonawcza widnieje tam kolejno Agitato i Allegro energico, ale nawet tam potrzebne jest cieniowanie dynamiki, gra barwą czy zawahania tempa, których kompletnie zabrakło w grze Buniatishvili. Rozpoczęła ona zresztą grę nie czekając w ogóle aż publiczność skończy klaskać, co już samo w sobie było dziwne i niestosowne. Marsz żałobny grany był zupełnie płasko i bez ekspresji, a wejście głównego tematu nie było odpowiednio zaakcentowane. W tym wykonaniu marsz nic nie mówił, nic nie komunikował, nie był ani odrobinę retoryczny.
Następnie Buniatishvili zagrała króciutką Sonatę C-dur KV 545 (czyli tak zwaną Sonata facile albo Sonata semplice) Wolfganga Amadeusa Mozarta. Zagrana została pospiesznie i niedbale, bez dbałości w prowadzeniu kantyleny i bez starannego frazowania. Buniatishvili zagrała wszystkie trzy ogniwa attacca, a część publiczności nie zorientowała się, że utwór już się skończył i zaczęła klaskać już w momencie, w którym pianistka atakowała następny utwór w programie, czyli Balladę f-moll op. 52 Chopina. Jeśli ktoś nie wie jak rozśpiewać fortepian w jego utworach – to jest problem, bo popełnia się tym samym jeden z grzechów głównych, których muzyka tego twórcy nie wybacza. Tak też było i tym razem.
A na zakończenie – romantyczna wirtuozeria siarką zalatująca, czyli Walc Mefisto (nr 1, zwany także Tańcem w wiejskiej karczmie) Ferenca Liszta, rzecz trudna, pełna rozmachu, wymagająca gry pełnej blasku, pazura, zmysłowości i temperamentu. Być może tego ostatniego pianistce nie brakuje, ale słuchając jej interpretacji miałem wrażenie że Cziffa, Horowitz i Kapell razem wzięci byli przy niej mistrzami opanowania i zrównoważenia. Buniatishvili nie pokazała w wykonaniu tego dzieła niczego, czego nie pokazała wcześniej – zagonione tempa, niedogrywanie pewnych odcinków, gra w stanowczo za szybkim tempie, powierzchowność, brak skupienia i forsowne, siłowe podejście do gry. Miałem wrażenie, że interesuje ją tylko, aby jak najszybciej skończyć grać. W programie podano zresztą czas trwania całego koncertu – 90 minut. Dość powiedzieć że Buniatishvili wyrobiła się w 75 minut. Dodała też dwa bisy – Bacha Adagio z Koncertu d-moll BWV 974 w opracowaniu Alessandra Marcellego i Liszta zakończenie VI Rapsodii węgierskiej. Nie poprawiły te naddatki ogólnego wrażenia, że był to jeden z najgorszych recitali solowych, które słyszałem w ostatnich czasach, o ile nie w ogóle. Piszę to bez żadnej satysfakcji. Nie wiem co takiego stało się, że pianistka grała tak źle. Może to po prostu nie był jej dzień.
foto. Julia Wesely
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl