Nie było mnie na katowickim koncercie Klausa Mäkeli w NOSPR, który zgromadził bardzo liczną publiczność i odbił się szerokim echem w polskim środowisku muzycznym, prowokując wiele komentarzy. Bardzo dużo się o tym dyrygencie ostatnio mówi. Jest gwiazdą kreowaną na nowego Karajana i Bernsteina w jednym. Obecnie jest dyrektorem Oslo Philharmonic i Orchestre de Paris, a od 2027 roku obejmie stery nad Concergebouw i Chicago Symphony Orchestra, gdzie zastąpi Riccarda Mutiego. Trochę dużo do ogarnięcia, i to na całym świecie. Zupełnie bezkrytycznie fetowany jest w rodzimej Finlandii, gdzie w jednej z gazet napisano, że młody kapelmistrz (przypomnijmy, że urodził się w 1996 roku) osiągnął więcej niż osiągnęli w jego wieku Esa-Pekka Salonen, Richard Wagner i Ludwig van Beethoven. Cóż – nie mam bladego pojęcia jak ma się kariera dyrygenta w XXI wieku do karier muzyków z XVIII i XIX wieku, ale do Salonena pozwolę sobie za chwilę wrócić. Co do Mäkeli to podkreślę tylko, że na żywo nigdy go jeszcze nie słyszałem, ale miałem okazję wysłuchać jego cyklu symfonii Sibeliusa, który jakoś na kolana mnie nie rzucił (link do recenzji TUTAJ). Teraz zaś przyszła kolej na kolejną płytę, która zawiera dwa dzieła Igora Strawińskiego. Pierwszym jest Święto wiosny, drugim Ognisty ptak.
Pierwszy z tych baletów nie jest wykonany porywająco. Nie jest też beznadziejny, ale uznawanie na jego podstawie fińskiego dyrygenta za największe objawienie XXI wieku byłoby jednak nieporozumieniem. Mäkelä to dłubacz – tu wyciągnie jakiś detal, tu uwydatni jakiś szczegół, zwłaszcza w instrumentach dętych drewnianych. Tylko co z tego, skoro tempa są wolne, blacha zazwyczaj mocno wycofana, a muzyka nie idzie do przodu, nie brzmi wystarczająco radykalnie ani agresywnie, nie ma w niej energii, impetu i fatalizmu. Jest rozczarowująco ulizana i ugrzeczniona. Nic się tam nie dzieje. A przecież to balet o składaniu ofiar z ludzi, pełen dzikości i grozy, a przy tym orkiestrowany z wielkim rozmachem. Są w nim momenty, w których serce powinno skakać słuchającemu do gardła. Tu można sobie ewentualnie ziewnąć. O niebo lepiej poradził sobie z tym utworem wspomniany już przed chwilą Salonen, który zarejestrował go z Philharmonia Orchestra w 1989 roku. Jest tam wszystko czego brakuje u Mäkeli – energia, ostra rytmika i poczucie, że muzyka prze do przodu z wielką witalnością.
Z Ognistym ptakiem jest podobnie. Także ten balet dyrygent prowadzi powoli, nie pozwala muzyce płynąć, a to z kolei sprawia że dużo tu dłużyzn i miejsc, w których napięcia (którego i tak jest niewiele) całkowicie opada. Jeśli chodzi o kolorystykę – to nie jest źle, ucho jest w stanie wyłowić z brzmienia miłe detale. Tylko co z tego, że widać drzewa, skoro nie widać lasu?
Jeśli miałbym oceniać Mäkelę wyłącznie na podstawie tych jego nagrań, które do tej pory słyszałem, to miałbym pewien problem. Pozostawiają jednak wrażenie niedosytu. Po młodym wilku spodziewać by się można większego ładunku energii i większej charyzmy. Są one oczywiście dobrze zagrane przez orkiestry, które kapelmistrz prowadzi, jakość dźwięku jest bardzo dobra, ale bardzo daleko tym interpretacjom do poziomu, jakiego można by oczekiwać. Jego sława jako dyrygenta wydaje mi się przesadzona, jest natomiast wzorcowym przykładem dobrego marketingu muzycznego. Jest bardzo medialny – dużo się o nim mówi, on sam potrafi się dobrze zaprezentować, akrobacje na podium wykonuje efektowne (można sobie to obejrzeć na Youtubie), fryzurę także ma niczego sobie, a gazety i inne media rozpisują się o tym, z kimś się spotyka (lub już nie spotyka), a na to jak brzmi muzyka pod jego batutą jakoś mniej się zwraca uwagę. Oczywiście – piszę o tym, jak jest teraz. Mäkelä jest wszędzie, robi karierę i jest na topie. Natomiast pisząc o nim w przyszłości nie chciałbym przypominać historii Ikara.
Igor Strawiński
Święto wiosny
Ognisty ptak – suita (wersja z 1911 roku)
Orchestre de Paris
Klaus Mäkelä
Decca
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl