Tak się złożyło, że po raz pierwszy miałem okazję uczestniczyć w festiwalu „Muzyka w starym Krakowie” i jednocześnie po raz pierwszy usłyszeć na żywo Krzysztofa Jakowicza. Miłośnikom wiolinistyki nie trzeba przedstawiać sylwetki tego urodzonego w 1939 roku artysty, który pomimo zaawansowanego wieku wciąż koncertuje. Regularnie czytam entuzjastyczne relacje z jego występów, ale dotąd nie miałem szczęścia, aby posłuchać go na żywo. W Kościele Ewangelicko-Augsburskim Jakowicz zaprezentował repertuar w lwiej części barokowy, z romantycznym finałem. Zaczął od dwóch fantazji Georga Philippa Telemanna – nr 7 Es-dur TWV 40:20 i nr 10 D-dur TWV 40:23. Następnie zabrzmiała I Partita h-moll BWV 1002 oraz Chaconne BWV 1004 Johanna Sebastiana Bacha, a na zakończenie Kaprys Alla Saltarella Henryka Wieniawskiego i Kaprys nr 15 Niccolò Paganiniego. Był to więc recital bogaty i urozmaicony, choć – przyznam szczerze – z repertuarem raczej wytrawnym, wykraczającym nieco poza moją strefę komfortu.
Ujął mnie sposób, w jaki artysta ułożył program. Fantazje Telemanna potraktował jako wstęp do dzieł Bacha – i to właśnie one stanowiły emocjonalne sedno koncertu, którego absolutną kulminacją było wykonanie Chaconne. Utwory Wieniawskiego i Paganiniego zabrzmiały „na deser”, a na bis Jakowicz dołożył dwa krótkie utwory Panajota Bojadżijewa, zwanego w środowisku muzycznym Panczo. Był to bułgarski kompozytor, który osiadł w Polsce, tworząc głównie muzykę rozrywkową, ale również dzieła oparte na folklorze. Dwa tego typu utwory wykonał Jakowicz.
Jeśli chodzi o grę Jakowicza, jej opisanie jest jednocześnie trudne i proste. To artysta, który – podobnie jak inni sędziwi mistrzowie, tacy jak Grychtołówna, Blomstedt, Neeme Järvi czy niegdyś Skrowaczewski – niczego już nie musi nikomu udowadniać. On po prostu muzykuje, koncentrując się na esencji dzieł. Nie ma w jego postawie ani pozy, ani szukania poklasku, choć wyraźnie było widać, słychać i czuć, że gra sprawia mu wielką przyjemność. Ton jego skrzypiec jest piękny, gra naturalnie, prosto, bez śladu maniery. Nie jest to gra technicznie absolutnie perfekcyjna, lecz nieliczne i drobne omsknięcia nie miały najmniejszego znaczenia – każde z wykonań było spójną opowieścią. Wrażenie potęgowały znakomita, przestrzenna akustyka i piękno wnętrza świątyni. Zwłaszcza dzieła Bacha zabrzmiały niezwykle poruszająco.
Warto też wspomnieć, że festiwal „Muzyka w starym Krakowie” odbywa się już po raz pięćdziesiąty, a jego dyrektorem od 1976 roku pozostaje Stanisław Gałoński. Jakowicz kilkukrotnie nawiązywał do tego faktu w krótkich komentarzach między utworami. Były one ciepłe i serdeczne, sprawiając, że można się było poczuć nie jak na festiwalowym koncercie, lecz jak na spotkaniu przyjaciół, z których jeden akurat sięga po skrzypce i gra dla innych. Może rzeczywiście tak właśnie było?
foto. Maciej Michalik
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl