Mamy duże szczęście, że możemy tak często gościć London Symphony Orchestra i Antonia Pappano w naszych salach koncertowych. Ostatnio zespół ten wraz ze swoim obecnym szefem koncertował u nas w sierpniu zeszłego roku na „Chopinie i jego Europie”. Wykonali wtedy Koncert skrzypcowy Elgara z Vilde Frang i e-moll z Brucem Liu, a z dzieł orkiestrowych – Pierwszą Sibeliusa i Planety Holsta. Koncerty wypadły znakomicie, nawet pomimo suchej i mało wdzięcznej akustyki Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Oczywiście podczas poniedziałkowego koncertu we Wrocławiu warunki akustyczne były wręcz luksusowe w porównaniu z tym, co działo się w Warszawie.
Na rozgrzewkę orkiestra zagrała Uwerturę do Semiramidy Gioacchina Rossiniego. Były tam te elementy, które cenię w wykonawstwie Pappano i w grze LSO – ciepło brzmienia, krągłość frazowania, czystość intonacji, czyli ogólnie rzecz ujmując – staranność i elegancja wykonania (nie licząc kilku chwiejnych momentów w dętych drewnianych). Szczególną uwagę zwróciło wykonanie partii waltorni. Ale… brakowało mi tam dynamizmu i suspensu. Brzmiało to tak, jakby ktoś opowiadał kawał z długaśną brodą, który wszyscy już doskonale znają, więc wodzirejowi nie chciało się za bardzo wysilać. Jestem w stanie to zrozumieć, bo muzycy mają przed sobą bardzo długą trasę koncertową (będą grali jeszcze m.in. w Bratysławie, Budapeszcie, Hamburgu, Madrycie czy Hanoi, w kilku miejscach ze znacznie ciekawszymi programami), ale ludzi, którzy zapłacili za bilety, w sumie niewiele to może obchodzić.
Nie wiem, czy f-moll Chopina był dobrym wyborem. Chopina i tak już wszyscy mamy po dziurki w nosie, a w przyszłym miesiącu lepiej przecież nie będzie. Poza tym nie jest to dzieło, w którym orkiestra ma dużo do pokazania. W maju LSO grała w Wiedniu z Pappano i Lisą Batiashvili Pierwszy Szymanowskiego – i to był wybór dający orkiestrze o wiele ciekawsze zadanie! Partię solową wykonał we Wrocławiu Seong-Jin Cho, który, jak dobrze wiecie, nie zalicza się do moich ulubionych pianistów. Tak czy siak, przekonywałem sam siebie, że może warto rzucić uchem i sprawdzić, jak dekadę po wygranej gra triumfator Chopinowskiego. Obserwując go na estradzie, miałem wrażenie, że patrzę na robota. Sztywne ruchy, zero uśmiechu, zero entuzjazmu. To rzecz jasna odbija się też na sposobie gry, która była kanciasta, płaska, szkolna, chłodna i zdystansowana. Nie było w tym wykonaniu nic spontanicznego. Zmiany ekspresji były wyuczone, z serca nie wypływały. Słuchając Cho i patrząc na jego zachowanie, odnoszę wrażenie, że on nie lubi muzyki. Wygrał konkurs, bo był dobry technicznie, więc teraz odcina kupony i gra, ile wlezie, ale nie czerpie z tego radości. Co za kontrast z Brucem Liu, który bawi się muzyką i jest pełen entuzjazmu – zarówno w stosunku do grania, jak i kontaktów z publicznością. Muzyka Chopina wymaga elastyczności, lekkości, wdzięku. Tego w wykonaniu Cho nie było. Była to z pewnością bardzo rzetelna realizacja zapisu partytury, była realizacja kontraktu. I tyle. Koreańczyk dał więc w przeddzień Konkursu przykład, jak Chopina grać nie należy. Orkiestra dała z siebie w akompaniamencie 20%, góra 25%. Było to nudne i prozaiczne wykonanie.
A po przerwie – Piąta Beethovena. Także tutaj nie było żadnych zaskoczeń ani niespodzianek. Wykonanie pięknie (ale nie bezbłędnie) zrealizowane pod względem technicznym, ze wspaniale rozśpiewaną drugą częścią, ale jednak rutynowe. Zdecydowanie brakowało w nim ostrości i wyrazistych kontrastów dynamicznych oraz akcentów rytmicznych. Trudno byłoby też posądzić Pappano o doszukiwanie się w Piątej jakichś odkrywczych elementów. Ot, solidne wykonanie, mocno romantyczne, ciepłe, ciężkie, rozlewne, konwencjonalne. Wieść gminna niesie, że motywem inicjującym symfonię Beethoven chciał oddać łomotanie przeznaczenia do drzwi. U Pappano „dobijał się” do nich wielki pluszowy miś, który chciał się poprzytulać.
Na bis orkiestra zagrała Valse triste Sibeliusa. Przyjęcie mieli entuzjastyczne, ale był to jeden z tych koncertów, o których zapomina się po tygodniu. Podejrzewam, że Pappano i jego muzycy też nie będą o nim pamiętać.
foto. Frances Marshall
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl