Pierwszy raz miałem okazję gościć w Dusznikach-Zdroju na Międzynarodowym Festiwalu Chopinowskim. W programie znalazły się oba koncerty fortepianowe autorstwa patrona wydarzenia. Partie solowe wykonał Mikhail Pletnev. Słyszałem go dotąd tylko raz — i to wyłącznie w roli dyrygenta, w 2013 roku w Warszawie. Jako pianisty nie słyszałem go jednak nigdy, przynajmniej na żywo.
Pawła Kapułę, który prowadził koncert, słyszałem jedynie raz — ale za to podczas jego debiutu z Orkiestrą Filharmonii Narodowej w 2016 roku, kiedy zastąpił na podium Stanisława Skrowaczewskiego. Oczywiście szczegółowe wrażenia z tego występu (w programie którego znalazła się m.in. uwertura Romeo i Julia Czajkowskiego) już się zatarły, ale pamiętam, że były pozytywne.
Z oczywistych względów koncert nie odbył się w Dworku Chopina, lecz w namiocie w Parku Zdrojowym — a więc w warunkach polowych, akustycznie dalekich od doskonałości, zwłaszcza biorąc pod uwagę mocno niepewną pogodę. Oba dzieła zabrzmiały w orkiestracji kameralnej przygotowanej przez Pletneva. Nagrał ją już osiem lat temu jako dyrygent z Mahler Chamber Orchestra i Daniilem Trifonovem jako pianistą. To ciekawe opracowania — przygotowane ze smakiem i z głową (o niebo lepsze od niewydarzonej aranżacji, o której pisałem niedawno!). Słychać w nich wiele detali w środkowych głosach, a na znaczeniu w stosunku do oryginału zyskało drewno. Co najważniejsze — nie było tu wrażenia zubożenia w stosunku do oryginału. Wręcz przeciwnie! Choć niektóre miejsca Pletnev potraktował bardzo swobodnie, także w partii fortepianu.
Orkiestra wypadła podczas koncertu bardzo dobrze — słychać było, że ma swoją rolę starannie opracowaną. Kapuła prowadził ją uważnie, choć nie jestem pewien, czy Pletnev był zadowolony z akompaniamentu. W odcinku tutti wieńczącym pierwsze ogniwo e-moll kręcił głową z dezaprobatą. Nie obyło się bez zwyczajowego kiksu waltorni w finale f-moll, ale poza tym było naprawdę bardzo dobrze. Także akustycznie — nigdy wcześniej nie byłem na koncercie w namiocie, więc spodziewałem się, że będzie dużo gorzej. Było co prawda trochę sucho i bez pogłosu, ale orkiestra brzmiała selektywnie.
Jeśli zaś chodzi o Pletneva, to jego interpretacje były szalenie specyficzne, a momentami tak idiosynkratyczne, że trudno mi nawet powiedzieć, czy mi się podobały. Na pewno podobały mi się umiarkowane tempa i szeroki oddech jego wykonań, a także czytelne wydobycie kontrapunktów. Były to jednak wykonania lodowato zimne, momentami wręcz prowokująco pozbawione ekspresji. Dotyczy to zwłaszcza stoicko zagranej pierwszej części e-moll i części wolnej tego koncertu. Zdarzały się w niej fragmenty, które Pletnev w oschły i pospieszny sposób niemal „strzepnął” z klawiatury. Interpretacja f-moll była już bardziej „normalna”, ale i tam zdarzały się fragmenty, które pianista grał zupełnie po swojemu — jak suchy finał.
Generalnie Pletnev mało używał pedału, co nadawało jego grze specyficznego, suchego wyrazu. Ale słuchało się tych wykonań z zainteresowaniem. Były w nich momenty zaskakujące i odkrywcze, choć zwolennicy bardziej ekspresyjnych interpretacji zapewne poczuli się zawiedzeni. Nie była to też gra bezbłędna — pianiście zdarzyło się kilka drobnych wpadek pamięciowych. W tym wypadku akustyka również odegrała rolę — ci, którzy słyszeli wcześniej Pletneva na żywo, argumentowali, że jego gra była raczej bezbarwna w porównaniu do tego, co prezentował podczas koncertów w lepszych warunkach. Nie mogę się do tego odnieść. Na żywo pianista wykonał Nokturn Es-dur op. 9 nr 2.
Na tym kończy się moja przygoda z Dusznikami. Organizatorzy nie byli łaskawi przyznać mi akredytacji na inne koncerty w ramach festiwalu.
foto. Szymon Korzuch/Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl