Rudolf Buchbinder gra Schuberta w Musikverein

Rudolf Buchbinder to pianista dobrze znany polskiej publiczności. Występował swego czasu z dużą regularnością podczas kolejnych edycji Festiwalu Beethovenowskiego. Teraz jednak od dłuższego czasu jakoś nie pojawia się już w Warszawie. Regularnie i często występuje za to w Wiedniu, a to jako solista w koncertach fortepianowych (słyszałem go ostatnio w Koncercie C-dur Beethovena, link do relacji z tego wydarzenia TUTAJ), a to podczas koncertów kameralnych, a to solo. To właśnie w tej ostatniej roli pojawił się w środę na estradzie Musikverein, prezentując dwa późne dzieła Franza Schuberta – zbiór czterech Impromptus D 935 i Sonatę B-dur D 960. Byłem bardzo ciekaw jak wypadnie wykonanie sonaty przez Buchbindera w porównaniu do interpretacji Paula Lewisa, którą słyszałem w NOSPR w grudniu.

Zbiór Impromptus D 935 powstał w 1827 roku, ale drukiem ukazał się w 1839 roku, a więc już po śmierci Schuberta. W tym samym roku ukazała się także napisana rok później monumentalna Sonata B-dur. Pierwsze z tych dzieł pokazało Buchbindera jako artystę rzeczowego, bardziej prozaika niż liryka, bardziej klasyka niż romantyka. Była to więc koncepcja dość podobna do tej Lewisa, ale Anglik był jednak bardziej emocjonalny. Austriak może za to pochwalić się ładnym dźwiękiem, zwłaszcza w rejestrze basowym, jest w jego grze dobre wyczucie proporcji i linii, jest to też naturalne, ale nie ukrywam, że można z tej muzyki wydobyć więcej niuansów, wprowadzić tam więcej delikatnych zawahań, tak typowych dla muzyki romantyzmu, dodających jej wielowymiarowości.
Duże zdziwienie wzbudziła też we mnie interpretacja sonaty. Była ona bowiem utrzymana w konsekwentnie bardzo wartkich tempach, każących poważnie zastanawiać się czy aby pianista nie za bardzo spieszy się ze snuciem monumentalnej opowieści Schuberta. Miało to oczywiście swoją cenę – choćby w postaci braku stopniowania napięcia, na co zwyczajnie nie było czasu. Weźmy sam początek – prosta kantylena przerwana przez dziwny, upiorny pomruk w basie. Ten fragment powinien budzić grozę, brzmieć niepokojąco, sugerować jakieś odległe zagrożenie. Tu nic z tego nie było – Buchbinder prześlizgnął się przez ten odcinek gładko i szybko, całkowicie odzierając go z retoryki. Później było zresztą podobnie, a najbardziej podejście to przeszkadzało w finale, z retorycznymi zatrzymaniami porównywanymi przez niektórych komentatorów do bicia dzwonu. Gra Buchbindera wzbudziła więc może mój szacunek, jednak w żadnym razie mnie nie porwała, ale to rzecz gustu. Jego styl jest bardzo bezpośredni i prosty. Pomimo zaawansowanego wieku pianiście niewiele można zarzucić od strony technicznej – ma świetną artykulację, a choć tempa były wyśrubowane to narracja była prowadzona klarownie, a na uwagę zasługuje też znakomity balans pomiędzy obiema dłońmi, który pozwolił wydobyć wiele detali w rejestrze basowym. Widać też że pianista cieszy się dużą sympatią ze strony wiedeńskiej publiczności, przed którą występuje już od 1962 roku.
Za intensywne oklaski odwdzięczył się dwoma Impromptus z op. 90 – Es-dur i As-dur. Także zagrane zostały pospiesznie.

A propos wątków polskich w biografii Buchbindera – mało kto chyba pamięta, że na początku lat 70. pianista zarejestrował z Orkiestrą Kameralną Filharmonii Narodowej prowadzoną przez Karola Teutscha dwa albumy z koncertami Mozarta, wydaną przez Polskie Nagrania w koprodukcji z wytwórnią Teldec. Może nie byłoby złym pomysłem ich wznowienie?

foto. Amar Mehmedinovic

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.