VI Symfonia Gustava Mahlera – część czwarta

 

 

Estoński maestro Neeme Järvi nie należy do dyrygentów, o których myśli się w kontekście nagrań muzyki Mahlera. Niemniej jednak ma na koncie rejestracje niemal wszystkich jego dzieł, które mogą niejednego zaskoczyć. Jego Szósta jest szalenie wyrazista. Rozpoczyna się w zawrotnym tempie, ale dyrygent nie utrzymuje go przez cały czas. Przy pojawieniu się tematu drugiego zwalnia, podobnie czyni też w epizodzie z dzwonkami pasterskimi, co sprawia, że odcinki te jaskrawo kontrastują z wykonanym ostro i brutalnie marszem, który brzmi tutaj tak:

Podobne kontrasty czekają na słuchającego w Scherzo. Zasadnicza część taneczna jest drapieżna i dynamiczna, tria – powolne, leniwe i rozciągnięte. Andante może mogłoby być bardziej ekspresyjne i rozlewne, ale Järvi jest w swoim podejściu konsekwentny. Jest w jego wykonaniu liryzm i czułość, ale są one dawkowane ostrożnie i bez ostentacji. Także finał prezentuje się bardzo dobrze. Jedynym jego mankamentem są kulminacje, zwłaszcza te z użyciem młota. Są zbyt zagonione, przez co poziom napięcia nie jest w nich zbyt wysoki, a skutek jest taki, że nie wywierają odpowiednio silnego wrażenia. Zdecydowanie można ten fragment bardziej przeciągnąć, nadając mu przy okazji większego znaczenia:

Neeme Järvi ma bardzo dobre wyczucie stylu tej muzyki. Słuchając jego wykonania, można mieć skojarzenia z rytmiczną i drapieżną muzyką Prokofiewa — i nie jest to chyba błędne wrażenie, zważywszy, że z tą samą orkiestrą zarejestrował cykl symfonii tego kompozytora. Orkiestra staje tu na wysokości zadania, a jakość dźwięku jest również bardzo dobra. Uzupełnieniem krążka jest anonimowe Preludium symfoniczne, co do którego niektórzy przypuszczają, że jest dziełem Mahlera. Osobiście w to wątpię, nie ten kaliber.

Neeme Järvi, Royal Schottish National Orchestra, 1993, I – 20:01, II – 11:32, III – 13:37, IV – 27:07 [72:32], Chandos

Przygody familii Järvich z Szóstą nie skończyły się na tej rejestracji. W 2017 roku syn Neeme, Paavo Järvi, nagrał to dzieło w dalekiej Japonii. Nie jest to interpretacja, w której coś ewidentnie nie gra. Nagranie jest znakomicie dopracowane pod względem jakości gry orkiestry (choć nie obraziłbym się, gdyby niektóre instrumenty perkusyjne były bardziej wyeksponowane), a dźwięk również robi bardzo dobre wrażenie — przestrzenny, ze świetnie podkreślonym basem.

Tempa zastosowane przez Paavo są wolniejsze niż w rejestracji Neeme, co przekłada się na poczucie większej stabilności i czytelności narracji. Wszystko jest tu starannie wygrane, ma czas i przestrzeń, by wybrzmieć, a dyrygent akcentuje ciekawe detale przebogatej faktury Mahlera.

To zarazem powód, dla którego — choć ta interpretacja nie budzi sprzeciwu — nie wywołuje też entuzjazmu. Jest po prostu zbyt poprawna, zbyt wyważona. Wszystko tu jest takie „nie za bardzo”: tempa ani za szybkie, ani za wolne, akcenty rytmiczne umiarkowane, perkusja nienachalna. Neeme poszedł na żywioł, Paavo kalkuluje na chłodno — jest precyzyjny i metodyczny.

Brakuje tu szaleństwa i skrajnych emocji, nie ma sarkazmu ani poczucia zagrożenia. Jeśli komuś taki Mahler odpowiada — niech słucha. Po przesłuchaniu tej płyty można śmiało powiedzieć: „solidnie wykonana robota”. Ja jednak po Szóstej wolę powiedzieć: „o k…a!”.

Paavo Järvi, NHK Symphony Orchestra, 2017, I – 23:14, II – 13:28, III – 13:59, IV – 29:44 [80:27], RCA Victor

 

Christoph Eschenbach zrealizował swoją Szóstą w Filadelfii. Kontrast między dwiema głównymi myślami pierwszego ogniwa został oddany wzorcowo — pierwszy temat jest mroczny i ponury, drugi zaś lekki, liryczny i pełen pasji, choć wykonawcy dbają o to, by nie popaść w przesadę i nie utopić muzyki w sentymentalnym sosie. Eschenbach stosuje tu rubato z wielkim smakiem.

Zachwyca również bogactwo, głębia i barwność brzmienia Filadelfijczyków, zwłaszcza w sekcji smyczków. Również jakość nagrania jest znakomita — szczególnie pięknie uchwycony został rejestr basowy. Doskonale wypada epizod z dzwonkami pasterskimi: jest lekki i liryczny, a przy tym wyraziście kontrastuje z ponurym marszem oraz pełnym entuzjazmu tematem Almy.

Jednym słowem — mamy tu mistrzowsko zarysowane kontrasty, dramatyzm, pełnię brzmienia orkiestry oraz ciekawe pomysły ze strony dyrygenta.

Nie zawodzi również znakomite Scherzo, w którym wykonawcy świetnie wydobywają czarny humor tej muzyki. Duża w tym zasługa doskonałej gry instrumentów dętych blaszanych oraz — wspomnianego już — znakomicie uchwyconego rejestru basowego. Każda zmiana tempa i ekspresji zostaje przez Eschenbacha podkreślona po mistrzowsku. Imponująca jest także finałowa kulminacja:

Prowadzone w powolnym tempie Andante to być może najbardziej kontrowersyjny element tego nagrania. Niedogodność tę wynagradza jednak absolutnie fenomenalna gra orkiestry oraz wyczucie, z jakim prowadzona jest narracja. Eschenbach doskonale wie, co robi, a w jego interpretacji nie brakuje momentów autentycznie poruszających i ujmujących pięknem.

Jako przykład wystarczy podać choćby epizod z dzwonkami pasterskimi czy kulminację, w której również się one odzywają:

Początek finału sprawia, że włos jeży się na głowie. Niskie pomruki tuby, dźwięki harfy, ciche bicie dzwonów, odgłosy czelesty oraz pomruki kontrabasów z wielką sugestywnością tworzą dźwiękowy obraz jak z horroru:

Również późniejsze konflikty są świetnie zarysowane, a bogactwo brzmienia Filadelfijczyków niejednokrotnie zapiera dech w piersiach. Szczególnie wyraźnie słychać to w kulminacjach, w których słuchacza zalewa arcybarwne, przebogate tsunami dźwięku. Uderzenia młota są równie przejmujące — bardziej się je czuje, niż słyszy:

Całość składa się na wykonanie elektryzujące i katartyczne. Fenomenalna jakość gry orkiestry, świetna realizacja dźwięku z wyraziście podkreślonym rejestrem basowym, doskonałe wyczucie stylu tej muzyki oraz oryginalna, przemyślana interpretacja czynią z tego albumu pozycję obowiązkową dla wszystkich miłośników Szóstej. Właśnie po takich interpretacjach mówi się: „o k…a”.

Christoph Eschenbach, Philadelphia Orchestra, 2005, I  – 23:34, II – 13:11, III – 17:23, IV – 30:48 [85:09], Ondine

 

 

Riccardo Chailly zrealizował swoją Szóstą z Concertgebouw. Jego interpretacja rozpoczyna się mało obiecująco — pierwszy temat grany jest dość ostrożnie, a wykonawcy starają się raczej zasugerować czyhające w oddali niebezpieczeństwo, niż ukazać je wprost. Drugi temat wypada jednak wspaniale — pełen jest pasji i rozmachu. Przy powtórzeniu ekspozycji i powrocie tematu w a-moll można dostrzec, ile sensu miało tamto nieśmiałe rozpoczęcie i jak dobrze zostało zintegrowane z formą dzieła. Przejście do przetworzenia przynosi zwolnienie tempa, które nadaje temu odcinkowi złowróżbny charakter:

Odcinek pastoralny jest przepiękny, grany lirycznie i z wyczuciem. Późniejsze powroty marsza zostały zrealizowane przejmująco — sugestywnie i znakomicie pod względem technicznym. Chailly nie spieszy się w tym ogniwie. Wspaniałe, pełne rozmachu zakończenie:

Także w Scherzo tempo jest niespieszne, ale Chailly uzyskuje wrażenie ostrości i zdecydowania dzięki niezwykle starannej, ostrej artykulacji oraz wyrazistemu podkreśleniu ostrych akcentów rytmicznych. Doskonały kontrast tworzy trio, a wyczucie stylu jest znakomite. Świetnie podkreślona jest tu także kolorystyka, zwłaszcza w momentach bardziej mrocznych:

Każda zmiana tempa i nastroju jest tu znakomicie uchwycona.
Podobnie dzieje się w Andante, które jest prowadzone naturalnie i z wielkim wyczuciem. Kontrastuje z poprzednimi ogniwami, a wszystko jest tam na swoim miejscu:

W finale zachwyca pietyzm w budowaniu nastroju, wspaniała gra orkiestry oraz naturalny sposób prowadzenia narracji przez Chailly’ego. Kulminacje zapierają dech w piersiach, a uderzenia młota są głuche i potężne:

To prawdziwie elektryzujące wykonanie, które przejmuje do głębi, porusza i porywa potężnym ładunkiem energii wydobytym z tej muzyki. Jest tu groza, liryzm i słodycz, a także przejmująco zrealizowane momenty ogromnego napięcia:

Gra Concertgebouw jest niesamowita — słychać, że to ich muzyka, że każdy z muzyków ma Szóstą w małym palcu. Dźwięk jest rewelacyjny — głęboki i przestrzenny. Koncepcja Chailly’ego jest sensowna, naturalna i sugestywna. Ten album jest po prostu w każdym względzie wspaniały — pozycja obowiązkowa!

Riccardo Chailly, Concertgebouw, 1989, I – 25:35, II – 13:20, III – 14:47, IV – 31:00 [84:43], Decca

Jedynym jak dotąd nagraniem Szóstej z udziałem polskiej orkiestry i polskiego dyrygenta jest to zarejestrowane pod batutą Antoniego Wita, z udziałem katowickiego NOSPR-u.
Początek jest obiecujący — obie myśli główne zostały skontrastowane w umiejętny sposób. Tempa są dobrane z głową, a dobre wrażenie robią także ostre akcenty rytmiczne, nadające całości drapieżny wyraz. Wit umiejętnie podkreśla wielopłaszczyznowość Mahlerowskiej narracji, wydobywając z niej liczne detale. W grze blachy próżno jednak szukać blasku znanego z nagrań bardziej renomowanych zespołów. Przetworzenie jest dość lekkie, bez większego patosu i zbytniego koncentrowania się na detalach. W pastoralnym epizodzie ciekawie brzmi partia blachy, umiejętnie wydobyta z faktury. Choć powroty głównego tematu mogą brzmieć nieco za lekko, rekompensuje to mnogość detali i staranność artykulacji, dzięki czemu wykonanie jest barwne i interesujące, choć dla mnie osobiście zbyt lekkie.

Drugie ogniwo prowadzone jest również dość lekko, co jednak nie przeszkadza Witowi i orkiestrze wydobywać ciekawych efektów humorystycznych, zwłaszcza w partii drewna. Wypada to czasem naprawdę zjawiskowo! Kontrasty pomiędzy poszczególnymi sekcjami zostały zrealizowane bardzo dobrze.

Andante wypada znakomicie — prowadzona jest w dobrze dobranym tempie, ekspresyjnie, potoczyście, przejrzyście i z wyczuciem frazowania. Szczególnie warte uwagi są przepiękne, bardzo stylowe glissanda w partii smyczków.

Początek czwartej części budzi mieszane uczucia. Z jednej strony brzmieniu w tutti brakuje blasku i rozmachu, z drugiej zaś można tu usłyszeć wiele przyjemnych detali, takich jak niskie tony harfy czy kontrabasów. Podobnie jest z późniejszymi fragmentami: choć słychać mnóstwo detali, a uderzenia młota są świetnie zrealizowane, orkiestra prowadzona jest z głową i wyczuciem, a narracja jest potoczysta, to jednak brakuje blasku i rozmachu brzmienia najlepszych orkiestr. Z tego powodu odcinki tutti nie są tak imponujące jak w nagraniach Concertgebouw czy Filadelfijczyków.

Nie jest to może nagranie idealne, ale warto je wysłuchać. Interpretacja jest bardzo normalna — nie ma tu żadnych dziwactw czy idiosynkrazji. To naprawdę porządne granie, zgodne ze stylem i charakterem muzyki, choć zdecydowanie bardziej klasyczne niż romantyczne. Mam jednak wrażenie, że tego typu nagrania miały rację bytu właśnie wtedy, kiedy powstawały, czyli na początku lat 90. Nie było wówczas serwisów streamingowych, a płyty sprzedawano w rozmaitych kategoriach cenowych. Albumy Naxosu należały do kategorii budżetowej i kosztowały dwa razy mniej niż wydawnictwa wielkich wytwórni (chyba że były to reedycje). Wtedy przykładowy meloman mógł na własne uszy przekonać się, jak brzmi Szósta Mahlera, nie tracąc dużych pieniędzy na zakup nagrań DG czy Sony.

Ale czy solidna Szósta Wita wytrzymuje porównanie z Eschenbachem czy Chaillym? Niestety, nie.

Antoni Wit, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, 1992, I – 23:41, II – 12:49, III – 16:04, IV – 31:10 [83:44], Naxos

Holenderski dyrygent Bernard Haitink utrwalił Szóstą aż osiem razy między 1968 a 2007 rokiem. Na potrzeby tego zestawienia wybrałem jego pierwsze, chyba najbardziej znane nagranie studyjne oraz ostatnie, zarejestrowane na żywo. Nie ukrywam, że jego wersja studyjna jest dla mnie trochę problematyczna.

Ma wiele zalet — świetną grę orkiestry, dobry dźwięk, przejrzystość brzmienia, z którego Haitink wydobywa wiele ciekawych detali, a także dobrze dobrane, raczej umiarkowane tempa, dające poczucie zrównoważenia i dobre proporcje. Jednak brakuje mi u niego ekstremów emocjonalnych, poczucia bycia na krawędzi.

Oczywiście, jeśli ktoś lubi bardziej klasycznego niż romantycznego Mahlera, może być usatysfakcjonowany takim podejściem. Mnie jednak ta Szósta wydaje się trochę understated.

Nadal jednak jest tu wiele fragmentów, które sprawiają satysfakcję, jak choćby dobrze podkreślony rytm i świetna artykulacja kwintetu w pierwszym ogniwie:

Scherzo jest niestety zbyt „grzeczne”, a Haitink nie wydobywa dobrze niektórych detali instrumentacji, takich jak uderzenia w zawieszone talerze. Zmiany tempa są zaznaczone zbyt delikatnie.

Andante, choć nieco chłodne i być może mało ekspresyjne, brzmi dobrze, a Haitink świetnie podkreśla dialogi pomiędzy poszczególnymi sekcjami w kwintecie.

Finał rozpoczyna się znakomicie — Haitink daje dużo czasu i przestrzeni na zbudowanie napięcia. Problem w tym, że kiedy docieramy do momentów kulminacyjnych, są one niedograne. Nie chodzi mi o to, by zamieniły się w radosną rąbankę (jak u Soltiego), lecz brakowało mi większego zróżnicowania i rozmachu, zwłaszcza w momentach z uderzeniami młota:

Choć ponownie zaznaczam, że pod względem jakości gry orkiestry nagranie jest zrealizowane znakomicie.

To bardzo dobra realizacja — jakość dźwięku jest wysoka, a gra orkiestry świetna. Jednak zabrakło mi tu większego zaangażowania emocjonalnego oraz silniejszych kontrastów. Z tego powodu interpretacja Haitinka pozostawia pewien niedosyt. Jest rzetelna, ale niekoniecznie porywająca.

Bernard Haitink, Concertgebouw, 1969, I – 22:07, II – 13:06, III – 15:47, IV – 29:38 [80:48], Philips

Ostatnie nagranie Haitinka z Chicago Symphony Orchestra różni się od jego studyjnego wykonania z Concertgebouw już choćby pod względem tempa — jest o około 10 minut wolniejsze. Oczywiście sam czas trwania utworu nie przesądza o wartości interpretacji, bo ważne jest, co zawiera się w przyjętych ramach czasowych. Niestety, nie jest to najlepsze nagranie tego dzieła. Przeważa bowiem wrażenie ociężałości i bezwładu. CSO to znakomity zespół, który ze wszystkimi trudnościami tego utworu radzi sobie, jakby to były dziecinne igraszki, jednak w wizji Haitinka znów brakowało mi skrajności — z tej partytury można przecież wydobyć mnóstwo barw i emocji! Udowodnili to już Barbirolli, Bernstein, Gielen czy Sinopoli, którzy także prowadzili Szóstą wolno, a pokazali w niej wiele ciekawych rzeczy.
Pierwsze ogniwo niczym szczególnym się tu nie wyróżnia na tle innych nagrań.

Scherzo ciekawe są detale w niskim rejestrze partii dętych drewnianych, które Haitink znakomicie wydobywa. Podkreślają one wisielczy humor zawarty w tej muzyce. Pod tym względem ta interpretacja jest naprawdę znakomita! Wolne tempo wcale tu nie przeszkadza — przeciwnie, dodaje muzyce przekory.

Andante jest prowadzone niespiesznie, lirycznie, brzmi ekspresyjnie, a gra blachy jest w nim zjawiskowa. Przepiękna interpretacja!

Również powoli prowadzony finał jest udany — na początku powolny i upiorny, później sugestywnie się rozkręca. Blacha ma fragmenty, które dosłownie wgniatają w fotel. Tutti są mięsiste i zagrane brawurowo. Choć nie jest to wykonanie pozbawione wad — niektóre fragmenty mogłyby być zagrane szybciej, bo wolne tempo sprawia, że napięcie opada, a muzyka zaczyna się dłużyć.

To nagranie Haitinka jest lepsze od jego pierwszej wersji studyjnej, ale nie jest realizacją referencyjną.

Bernard Haitink, Chicago Symphony Orchestra, 2007, I – 25:52, II – 14:20, III – 16:20, IV – 34:06 [90:38], CSO Resound

Pierwsze oficjalne nagranie Claudia Abbada powstało z Chicago Symphony Orchestra. Rejestracja ta wyróżnia się zarówno znakomitą grą, szczególnie sekcji blaszanej, jak i doskonałą jakością dźwięku — ciepłego i bezpośredniego.

Pierwsze ogniwo rozpoczyna się znakomicie, dynamicznie i z werwą, a kontrast między dwiema głównymi myślami muzycznymi został świetnie uchwycony. Jednak gdy docieramy do przetworzenia, szybko okazuje się, że Abbado nie potrafił w pełni wydobyć z muzyki Mahlera pokładów czarnego humoru. Odcinki liryczne, takie jak epizod z dzwonkami pasterskimi, wypadają bardzo dobrze — są prowadzone naturalnie i z wyczuciem. Powrót tematu pierwszego jest satysfakcjonujący — ostry i zdecydowany, a gra orkiestry imponuje jakością brzmienia i precyzją artykulacji. Blacha brzmi tu absolutnie spektakularnie.

Podobnie jest w Scherzo, choć zdarzają się fragmenty, gdzie muzyka mogłaby zabrzmieć bardziej ostro i zdecydowanie. Niedostatki te w pełni rekompensuje jednak wysoki poziom wykonania. Nie można powiedzieć, że Abbado całkowicie nie wyczuwa Mahlerowskiego humoru — zaznacza jego obecność, choć w subtelny sposób.

Andante jest wzorcowe — prowadzone w świetnie dobranym tempie, naturalnie i płynnie, z piękną, soczystą grą waltorni i trąbek. Smyczki również brzmią rewelacyjnie.

Początkowy fragment finału lekko rozczarowuje — dzwony są praktycznie niesłyszalne, a wejścia blachy dość nieśmiałe. Później sytuacja nie ulega poprawie, a kulminacje z uderzeniami młota sprawiają wrażenie niedopracowanych. Oczywiście całość jest zagrana przepięknie, ale napięcie niestety gdzieś ulatuje.

Interpretacja jest nierówna — zawiera wiele elementów dobrych, bardzo dobrych i znakomitych, lecz finał nie dorównuje wysokiej poprzeczce postawionej przez trzy pierwsze ogniwa.

Claudio Abbado, Chicago Symphony Orchestra, 1979, I – 23:32, II – 13:17, III – 15:55, IV – 30:55 [83:39], Deutsche Grammophon

 

Deutsche Grammophon wydało także rejestrację koncertową Abbada z 2004 roku. Dźwięk nie jest tu tak selektywny jak w nagraniu z CSO, nie jest też tak ciepły ani bezpośredni. Interpretacja również nie porywa — jest chłodna, a orkiestra wydaje się grać na pół gwizdka. Pierwsza część praktycznie nie robi żadnego wrażenia, a poszczególne efekty w instrumentacji są słabo zaznaczone. Podobnie jest i później. Abbado czasem wydobywa z orkiestry ciekawe brzmienia, ale robi to zdecydowanie zbyt rzadko, by wciągnąć lub zainteresować słuchacza. Tempa są szybsze niż w wersji z Chicago, ale paradoksalnie muzyka nie zdaje się płynąć szybciej. Mogłoby się wydawać, że warunki koncertowe sprawią, iż wykonanie będzie miało coś ekstra — inną jakość w porównaniu do wersji studyjnej dyrygenta, ale tak się nie dzieje.
Jest to wykonanie zimne jak lód, pozbawione emocjonalnego żaru. Gra blachy także nie robi specjalnego wrażenia.

Podsumowując — interpretacja ta jest momentami rażąco nudnawa. Jeśli ktoś koniecznie chce posłuchać Abbada w tym utworze, polecam jego pierwsze nagranie, a tego zdecydowanie odradzam.

Claudio Abbado, Berliner Philharmoniker, 2004, I – 22:48, II – 12:43, III – 13:57, IV – 29:44 [79:02], Deutsche Grammophon

 

 

 

 

 

Studyjne nagranie Michaela Gielena pochodzące z jego cyklu zarejestrowanego dla wytwórni Hänssler rozpoczyna się od ponurego, ciężkiego ujęcia marsza, przywodzącego na myśl nagranie Barbirolliego lub Mitropoulosa. Temat Almy jest mocno skontrastowany, pełen nadspodziewanej egzaltacji i emfazy:

Sentymentalizm tej myśli muzycznej jest tu wręcz ironiczny. Dzięki powolnemu tempu dyrygentowi i reżyserowi dźwięku udało się wydobyć z tej partytury mnóstwo smakowitych detali, a to nigdy nie jest zła rzecz. A to środkowy głos czy col legno w smyczkach, a to niskie uderzenie bębna basowego, a piśnięcie klarnetu. Posłuchajcie tylko upiornego akompaniamentu smyczków w epizodzie z dzwonkami pasterskimi:

Także w przetworzeniu znajdziemy fragmenty potraktowane zaskakująco sentymentalnie, z afektowanymi zwolnieniami tempa. Brzmi to tak, jakby Gielen chciał ukazać starcie dwóch światów obecnych w tym dziele — romantyzmu i dwudziestowiecznej awangardy. Powolny powrót upiornego marsza w repryzie jest właśnie takim symbolicznym spotkaniem. Zakończenie z grzmiącymi kotłami brzmi wspaniale — jest triumfalne i pełne blasku.
Scherzo rozpoczyna się ciężko i powoli, lecz tria są wyraźnie skontrastowane pod względem tempa i wyrazu, co sprawia, że interpretacja jest niezwykle ciekawa i wyrazista. Nie brakuje jej również przewrotności i sarkazmu:

W solówkach tuby miałem silne skojarzenia z fragmentami z Zygfryda Wagnera, gdzie bohaterowie odnosili się do obecności Fafnera — olbrzyma zamienionego w smoka. Gielen nie pominął żadnej okazji, by podkreślić czarny humor zawarty w tej muzyce.
W Andante Gielen zaskakuje lirycznością i romantyzmem, malując pejzaż bardzo idylliczny, ciepły i pastelowy. Z dramaturgicznego punktu widzenia całej symfonii jest to zabieg jak najbardziej trafny — piękno kontrastuje tu z brzydotą, spokój z tragedią. Gra orkiestry jest przepiękna, brzmienie przejrzyste i selektywne, a jednocześnie ciepłe.

Introdukcja czwartej części jest wspaniała — upiorna, z wyraźnie wyeksponowaną solówką tuby na tle oraz z pięknie oddalonym biciem dzwonów. Później także jest wspaniale — Gielen mistrzowsko kontrastuje odcinki liryczne z dramatycznymi, dając muzyce przestrzeń i oddech. Kulminacje budowane są powoli, ale kiedy już do nich dochodzi, są potężne i robią ogromne wrażenie. Oto fragment z uderzeniem młota:

Jest to jedno z bardzo niewielu wykonań, w których nie przeszkadzał mi brak ostatniego uderzenia młota. To co dzieje się wcześniej jest tak intensywne, a poprzednie wydarzenia są tak dobitne, że to byłoby już zbyt wiele.

Wspaniała, niezwykle zniuansowana interpretacja, w sugestywny sposób oddająca sprawiedliwość muzyce austriackiego kompozytora. Jej wielowymiarowość jest uderzająca. Są w niej niezwykłe kontrasty piękna i brzydoty, ciepła, liryzmu i awangardowej dwudziestowiecznej ostrości.

Michael Gielen, SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg, 1999, I – 24:54, II – 14:31, III – 14:46, IV – 30:40 [84:51], Hänssler

Zdecydowanie warty uwagi jest także album In memoriam Michael Gielen, zawierający dwa nagrania Szóstej – studyjne z 1971 roku i koncertowe z 2013 roku. Pisałem już o obu wykonaniach w recenzji poświęconej temu albumowi – zainteresowanych odsyłam TUTAJ. Natomiast w telegraficznym skrócie napiszę tylko, że o ile wcześniejsza z tych wersji jest bardzo klasyczna, szybka i zdyscyplinowana, o tyle druga jest skrajnie powolna, monumentalna, subiektywna, ale jednocześnie porażająca siłą ekspresji. To dla mnie jedno z wykonań referencyjnych, choć nie jest to wersja, którą poleciłbym na pierwszy raz.

 

Michael Gielen, SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg, 1971, I – 21:07, II – 12:06, III – 13:16, IV – 27:36 [74:05], SWR Classic

Michael Gielen, SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg, 2013, I – 27:56, II – 16:09, III – 15:37, IV – 34:35 [94:17], SWR Classic

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.