Zakończenie sezonu w Filharmonii Śląskiej, czyli Shemet dyryguje Góreckim, Szymanowskim i Straussem

Program koncertu wieńczącącego sezon w Filharmonii Śląskiej prezentował się imponująco. Na pierwszy ogień poszły Trzy tańce na orkiestrę op. 34 Henryka Mikołaja Góreckiego, a więc dzieło patrona instytucji (którego kompozycji dziwnie zabrakło podczas gali z okazji 80-lecia FŚ). Po nich zabrzmiała III Symfonia Pieśńnocy Karola Szymanowskiego, w której solo tenorowe wykonał Andrzej Lampert. Dzieło to, choć samo w sobie okazałe, było jedynie wstępem do potężnego poematu symfonicznego Życie bohatera Richarda Straussa. Koncertem dyrygował oczywiście Yaroslav Shemet, który wielokrotnie już udowadniał, że nie ma dla niego i dla jego orkiestry rzeczy niemożliwych.

Przygotowując się do koncertu słuchałem tańców Góreckiego w nagraniu Antoniego Wita. W porównaniu z jego wykonaniem interpretacja Shemeta była znacznie bardziej przejrzysta i plastyczna. Tyczyło się to zwłaszcza rozkołysanego drugiego ogniwa, które jest chyba najciekawsze z całego cyklu. W trzecim z kolei imponowało cieniowanie dynamiki, artykulacja kwintetu i piękne solówki drzewa – fagotu, klarnetu i fletu. Nie jest to przecież najbardziej zaawansowany utwór tego kompozytora, a potraktowany został z pietyzmem, uwagą i dynamizmem, który w kulimacji przeszedł w zapamiętanie. Potem było tylko lepiej.

Co do Trzeciej Szymanowskiego – warszawska krytyka, która wysłuchała tego dzieła w latach 20. przyjęła je bez większego entuzjazmu czy zrozumienia. Szymanowski i jego otoczenie utyskiwali z tego powodu, oskarżając stołecznych publicystów o to, że mają ograniczone horyzonty i nie są zdolni pojąć geniuszu twórcy Harnasiów. Wywiązała się wówczas polemika, w której Jarosław Iwaszkiewicz niezwykle ostro zaatakował Juliusza Wertheima. Tymczasem w pamiętnikach pianisty i publicysty Romana Jasińskiego odnaleźć możemy wspomnienie z koncertu muzyki polskiej w Paryżu, który odbył się w 1925 roku. Fitelberg dyrygował wówczas Trzecią Szymanowskiego, a Jasiński siedział w loży obok Maurice’a Ravela. Jasiński pisał: „Po symfonii, ciekaw jego opinii o tym utworze, zwróciłem się doń z zapytaniem, jakie odniósł wrażenie, słuchając muzyki, wręcz mi odpowiedział, że go ona wcale nie zachwyca, jako że wydaje mu się zbyt romantycznie rozlewna i pogmatwana. I tu nasuwa się refleksja: jeśli nie podobała się ona Ravelowi, to co się dziwić, że nie lubił jej u nas w Warszawie Wertheim czy profesor Rytel. Ravel starał się zresztą szerzej umotywować swoją opinię, lecz niestety, wywodów jego nie notowałem”. Ciekawe, co? Jeśli chodzi o interpretację Shemeta, to była ona niezwykle plastyczna, przejrzysta, barwna i świetnie pokazywała, jak wiele polski kompozytor zaczerpnął od impresjonistów. Na medal spisał się chór, który z konieczności zajmował lewą i prawą stronę balkonu. Choć w czasie poprzednich koncertów z udziałem tego zespołu nie byłem tym rozwiązaniem zachwycony, to w Szymanowskim sprawdziło się wybornie, wiele tam bowiem fragmentów, w których głosy żeńskie odpowiadają męskim i vice versa, co wypadło tu znakomicie. Jeśli o samą muzykę idzie – to jest to jednak utwór przejściowy, w którym Szymanowski nie potrafił jeszcze robić tak krytycznej selekcji pomysłów jak w późniejszych dziełach. Ale i tak słuchało się Trzeciej z zajęciem, a momentami z przejęciem. Świetne było dopracowane pod względem barwy i dykcji solo Lamperta, koniecznie muszę też wspomnieć o rewelacyjnych solówkach w wykonaniu koncertmistrzyni Anny Podulki. Potem było tylko lepiej (nie dlatego że wykonawcy nie przyłożyli się do Szymanowskiego, ale dlatego że Ravel miał rację).

Życie bohatera jest dziełem trudnym do wykonania i potencjalnie bardzo niewdzięcznym, może bowiem dłużyć się niemiłosiernie. Don Juan czy Dyl Sowizdrzał są pod tym względem znacznie łatwiejsze – to prawdziwe samograje, w których wystarczy wrzucić odpowiednie tempo i orkiestra gra sama. Ein Heldenleben jest pod tym względem znacznie trudniejszy – wymaga od dyrygenta znacznie konkretniejszej wizji i lepszego rozplanowania dramaturgii. Shemet wyszedł z tego zadania zwycięsko, poprowadził bowiem ten utwór w wartkich tempach, pilnując temperatury emocjonalnej muzyki i wysokiego poziomu napięcia. Musiał to robić gołymi rękoma, bowiem batuta, uderzywszy w pulpit, wypadła mu z dłoni i poszybowała pomiędzy muzyków (odnalazła się po koncercie). Orkiestra grała fenomenalnie – z pietyzmem i ogromnym zaangażowaniem. Trudno byłoby wyliczyć wszystkie udane solówki, ale na szczególne wyróżnienie zasłużył koncertmistrz Krzysztof Kokoszewski. To wielka przyjemność patrzyć i słuchać jak ta orkiestra rozwija się i jak dobra atmosfera tam panuje. Kiedy wydaje się, że dotarli do granicy swoich możliwości – okazuje się, że potrafią zajść jeszcze dalej i pokazać jeszcze więcej. Są ze sobą znakomicie zgrani, muzykują z zaangażowaniem i wielką energią. Nie tylko wszystko w ich wykonaniach z Shemetem jest na swoim miejscu – jest tam jeszcze jakość, o której szczególnie trudno pisać, jest coś, co porusza, porywa i każe z niecierpliwością czekać na kolejny sezon. Wielkie brawa!

foto. Karol Fatyga

Postaw mi kawę na buycoffee.to

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.