Sobotni (powtórzony następnie w niedzielę) koncert Wiener Symphoniker miał program ułożony częściowo dość ciekawie, a częściowo mocno tradycyjnie. Dyrygował Manfred Honeck, którego lubię i cenię. Ostatni raz słyszałem go z tą samą orkiestrą, prowadził Ósmą Brucknera (link do relacji TUTAJ). Tym razem w programie znalazły się trzy dzieła.
Dużą atrakcją było pierwsze w Europie wykonanie Frozen Dreams Lery Auerbach. To twórczyni i dyrygentka amerykańska pochodzenia rosyjskiego, urodzona w Czelabińsku w 1972 roku. Ma w dorobku m.in. balety, opery, cztery koncerty skrzypcowe, koncert wiolonczelowy, dzieła orkiestrowe i kameralne przeznaczone na przeróżne składy. Frozen Dreams istniało wcześniej w wersji na kwartet smyczkowy. Wersja orkiestrowa tej kompozycji pochodzi z tego roku, a po raz pierwszy zabrzmiała 13 czerwca w wykonaniu Honecka i Pittsburgh Symphony Orchestra. Kompozycja nosi podtytuł A Reflection on Sound, Memory, and the Uncertainty of Time, została też opatrzona komentarzem (dostępny jest TUTAJ), z którego wynika, że twórczynię interesowało zagadnienie nieświadomości i snów. Na pewno jest to dzieło napisane przez artystkę gruntownie wykształconą, wiedzącą, jak operować orkiestrą i jak wydobywać z niej rozmaite efekty kolorystyczne. Nie mam oczywiście mocy przewidywania przyszłości, ale jakoś nie sądzę, abyśmy czytali o tej kompozycji w podręcznikach. Początek z pizzicato smyczków jest obiecujący i zapowiada rozwinięcie, do którego jednak nie dochodzi, pozostawiając uczucie niedosytu.
W pierwszej części wieczoru znalazł się też Koncert skrzypcowy D-dur Ericha Wolfganga Korngolda, dzieło, którego do tej pory nie słyszałem na żywo (choć kilka nagrań na półkach mam). Powstało ono w 1945 roku na skutek namów ze strony pochodzącego z Częstochowy polskiego skrzypka Bronisława Hubermana, a przy pisaniu kompozytor pełnymi garściami czerpał ze swojej muzyki filmowej, tworzonej na potrzeby hollywoodzkich produkcji w latach 30. Ostatecznie jednak koncert prawykonał nie Huberman, a Jascha Heifetz, a Korngold zadedykował utwór… Almie Mahler, wdowie po człowieku, który wsparł go na bardzo wczesnym etapie kariery. W Wiedniu partię solową wykonał Leonidas Kavakos, którego słyszałem do tej pory dwukrotnie – raz w koncercie Brahmsa z Blomstedtem i Wiedeńczykami, i raz w triach Beethovena i Brahmsa z Axem i Ma. Jakoś mnie podczas tych koncertów nie zachwycił. Także i tym razem jego gra nie rzuciła mnie na kolana. Ma co prawda piękną, pełną słodyczy barwę, ale ton jego instrumentu jest dość mały i czasem znikał pod orkiestrą – i to wcale nie w odcinkach tutti. Początek trzeciej części, żywy jig, był też dość zamazany pod względem artykulacji. Pewnym problemem było to, że stale używał nadmiernej wibracji, co w połączeniu ze staromodnym portamentem i dość jednak showmańskim sposobem zachowania dawało nie do końca zachwycające rezultaty. Ale publiczność nagrodziła jego wykonanie gromką owacją, za którą odwdzięczył się wykonując Loure z III Partity E-dur BWV 1006 Bacha.
W drugiej części koncertu znalazła się Siódma Ludwiga van Beethovena, którą Honeck nagrał kilka lat temu z Pittsburgh Symphony Orchestra. Wiedeńskie wykonanie miało wszystko, czego można oczekiwać od wzorcowo wykonanej symfonii tego autora. Przede wszystkim wartkie tempa, których nie powstydziliby się Gardiner czy Norrington, a także wyraziście podkreśloną rytmikę. Honeck prowadził orkiestrę w tempach co prawda mocno wyśrubowanych, ale było tam też dużo subtelnych zawahań rytmu, które służyły zbudowaniu napięcia czy podkreślaniu ważnych momentów. Całość była też grana dość lekko, a orkiestra imponowała formą. Rewelacyjnie brzmiał zwłaszcza kwintet – rewelacyjnie zgrany, dysponujący znakomitą artykulacją. Drzewo i blacha nie pozostawały w tyle, a Honeck wydobył z narracji mnóstwo ciekawych detali. W równie intrygujący sposób kształtował też dynamikę, zwłaszcza w ogniwie drugim i trzecim, w których zdarzały się miejsca grane na granicy słyszalności. Styl dyrygencki Honecka to idealnie zbalansowane połączenie dyscypliny i wyobraźni. Nie wiem, czy przypadkiem nie był to najlepszy koncert Wiener Symphoniker, na którym byłem.
foto. Todd Rosenberg
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl