Pisałem już kilkukrotnie, że koncerty Neeme Järviego w Estonii mają w sobie coś specjalnego i magicznego. Czuć, że publiczność go uwielbia i traktuje jak bohatera narodowego. Z racji wieku (88 lat) Maestro nie występuje już tak często jak kiedyś, zdarza mu się też odwoływać udział w koncertach. Tak było w lipcu w Pärnu, kiedy musiał zrezygnować z występu na skutek upadku podczas Estońskiego Festiwalu Pieśni i Tańca. Całe szczęście do listopada dyrygent wydobrzał i ponownie stanął na podium w Tallinnie, prowadząc Estonian National Symphony Orchestra. Program był ułożony ciekawie.
Koncert rozpoczęło wykonanie 11 Mödlinger Tänze WoO 17 — zbioru drobnych tańców, znajdujących się na obrzeżach twórczości Ludwiga van Beethovena, który skomponował je w 1819 roku. Nigdy wcześniej nie słyszałem tych utworów na żywo. Nie są to kompozycje o takim ciężarze gatunkowym i wyrazowym jak późne sonaty fortepianowe czy kwartety. Mogą wydawać się przy nich dość błahe, ale są też przyjemne w odbiorze — lekkie, pełne wdzięku i humoru. Zostały wykonane bardzo dobrze, a uwagę zwróciły przede wszystkim świetne klarnety, które miały dużo solówek i mogły pokazać swoje możliwości. Drugim utworem w programie był Kwintet klarnetowy A-dur KV 581 Wolfganga Amadeusa Mozarta — jedyny jego dokończony utwór przeznaczony na tę obsadę. Partię klarnetu wykonała Soo-Young Lee, od 2019 roku pełniąca funkcję pierwszego klarnetu w ERSO. Utwór został wykonany w nieco powiększonej obsadzie (muzyków grających na smyczkach było 12, po trzech na każdy instrument), co sprawiło, że Kwintet stał się miniaturowym koncertem. Niegłupi pomysł, tym bardziej że wykonanie tego utworu także było pierwszorzędne. Solistka miała piękny, ciepły i miękki dźwięk, grała przy tym z finezją i humorem — czyli elementami, które są sednem stylu Mozarta. Järvi dyrygował z wyraźną przyjemnością, co jakiś czas zwracając się i uśmiechając do poszczególnych muzyków. Było to jak rozmowa w gronie dobrych znajomych, którzy nie marnują czasu na słowa i komunikują się muzyką. Piękne, ciepłe, muzykalne i rozluźnione wykonanie.
Solistą w I Koncercie wiolonczelowym a-moll op. 33 Camille’a Saint-Saënsa był norweski wiolonczelista Truls Mørk. Współpracuje z Järvim od dawna, a panowie zarejestrowali wspólnie choćby Symfonię na wiolonczelę i orkiestrę Benjamina Brittena. Ich wykonanie koncertu Saint-Saënsa było pełnokrwiste i dramatyczne, a solista dysponował ciepłym, gęstym tonem, który dobrze pasował do tej kompozycji. Czuć też było, że orkiestra brzmiała zupełnie inaczej niż przed przerwą — zniknęło gdzieś rozluźnienie, a zamiast niego pojawiła się koncentracja i napięcie. Na bis artyści po raz wtóry wykonali fragment ostatniego ogniwa koncertu. Na sam koniec zabrzmiała Niedokończona Franza Schuberta, której słuchałem bardzo niedawno pod batutą Łukasza Borowicza podczas jego koncertu z NOSPR-em. Estoński dyrygent zaproponował skrajnie odmienne odczytanie tego dzieła — dramatyczne, pełne suspensu, bardzo zniuansowane pod względem temp i ekspresji. I tak śpiewany temat wiolonczel grany był powoli, z rezerwą, jakby z pewnym wycofaniem, natomiast kulminacje były pełnokrwiste i bardzo drapieżne. Co ciekawe — wszystkie te efekty dyrygent osiągał lekkimi, ledwo zauważalnymi gestami, na które orkiestra reagowała natychmiast, z dużą czujnością, choć zdarzyło jej się kilka razy minimalnie rozjechać. Ale też inna była funkcja tego dzieła w programie Borowicza, a inna u Järviego. U tego pierwszego Niedokończona była wstępem do II Symfonii Fitelberga, a u Estończyka stanowiła zwieńczenie całego bogatego koncertu. Nic więc dziwnego, że to w niej orkiestra była najbardziej skupiona i najbardziej rozegrana. Owacja była bardzo entuzjastyczna, a na bis dyrygent poprowadził opracowanie Ave Maria. Dobrze widzieć Neeme Järviego w tak dobrej formie!
foto. Simon van Boxtel
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć niezależną krytykę? Odwiedź mój profil w serwisie Patronie.pl i zostań mecenasem Klasycznej Płytoteki:
