Trevor Pinnock w Filharmonii Narodowej

Swój ostatni w tym roku koncert postanowiłem spędzić w Filharmonii Narodowej, gdzie piątkowy i sobotni koncert prowadził Trevor Pinnock. Ten brytyjski artysta, rocznik 1946, znany jest przede wszystkim jako klawesynista, wykonawca muzyki dawnej i założyciel zespołu The English Concert, który utworzył w 1972 roku i prowadził do 2003 roku. Tym razem jednak sięgnął po repertuar klasyczny i romantyczny, znany, lubiany i może nawet nieco zachowawczy.

Zaczął od Wariacji na temat Haydna Johannesa Brahmsa, potem pokierował tegoż Haydna Symfonią G-dur nr 92 Oksfordzką, a na koniec I Symfonią B-dur Wiosenną Roberta Schumanna. Podszedłem jednak do tego koncertu z pewnym sceptycyzmem. Doświadczenie nauczyło mnie, że specom od muzyki dawnej zdarza się kompletnie nie radzić sobie z dziełami romantycznymi. Słyszałem już na żywo bardzo słabe i dość słabe wykonania Jordiego Savalla czy Paula McCreesha, a argumentem na prawdziwość tej tezy są też przeważnie groteskowe wykonania Rogera Norringtona – kto nie wierzy, niech posłucha jego Mahlera. Jeśli o repertuar koncertu Pinnocka idzie, to tylko Wiosenną słyszałem do tej pory na żywo, jednak jej wykonanie pod batutą Marka Janowskiego nie było zbyt udane, przede wszystkim ze względu na sztywność rytmiczną.

Z ulgą stwierdziłem, że Pinnock dyryguje jednak lepiej niż Savall czy McCreesh. Tempa przyjął konsekwentnie szybkie, ale nie było u niego wrażenia zagonienia czy przesady w tym względzie. Owszem, artykulacja mogłaby być bardziej dopracowana (zwłaszcza w kwintecie), bardziej zadziorna, frazy bardziej zaokrąglone, a dynamika bardziej zniuansowana, ale generalnie orkiestra grała bardzo dobrze i tempa narzucone przez dyrygenta nie stanowiły dla niej problemu. Było w tych wykonaniach dużo energii i słuchało się ich z satysfakcją, nawet jeśli nie były to wersje refleksyjne czy bardziej zniuansowane. Pinnock to nie Klemperer ani Furtwängler, jednak prowadzenie bardziej szerokooddechowej narracji najwyraźniej nie leży w zakresie jego zainteresowań. Poza tym nie była to jednak całkowita rąbanina. Wariacje Brahmsa poprowadzone zostały bardzo klarownie, z właściwym uwypukleniem kontrapunktów i z humorem. To samo w Haydnie — dyrygent wydobył tu takie smaczki, jak choćby wiolonczele w finale. Sprawiało to, że narrację śledziło się z zaciekawieniem, choć trzeba zaznaczyć, że nie było w tym wykonaniu nawet śladu wykonawstwa historycznego, co w przypadku takiego artysty może jednak nieco dziwić.

Także Wiosenna była dobra. Szczególnie korzystanie zabrzmiała część druga, która została płynnie wyśpiewana, ale i w pozostałych było dużo energii. Swoją drogą – w podobnie wyśrubowanych tempach prowadził ten utwór Skrowaczewski, o czym świadczy jego nagranie.

Nie był to więc może najlepszy koncert, na którym byłem w tym roku, ani najlepszy koncert OFN, ale nie miałem poczucia zmarnowanego czasu. Pinnock dyrygował bez batuty, ale jego ruchy były momentami dość kanciaste, a momentami dość zamaszyste. Sprawiał też sympatyczne wrażenie, a wykonaniem koncertu był najwyraźniej ukontentowany.

 

foto. Piotr Łabanow / Filharmonia Narodowa

Postaw mi kawę na buycoffee.to

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć niezależną krytykę? Odwiedź mój profil w serwisie Patronie.pl i zostań mecenasem Klasycznej Płytoteki:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.