Klaus Tennstedt był dyrygentem, który nie lubił brać jeńców. Jest to ewidentne od samego początku jego studyjnego nagrania z London Philharmonic Orchestra. Masywne brzmienie, ostre ataki orkiestry, duże kontrasty tempa i dynamiki, ogromne napięcie i rozmach tej interpretacji już od pierwszych dźwięków robią wielkie wrażenie. To wersja bardzo romantyczna, w której zaangażowanie wykonawców jest ewidentne. Nie ma tu subtelności i półśrodków. Od pierwszych dźwięków zostajemy rzuceni w wir gwałtownej walki. Temat drugi jest pełen egzaltacji, a spokój odnajdziemy u Tennstedta jedynie na chwilę, w epizodzie z dzwonkami pasterskimi, w którym panuje spokój jak w przysłowiowym oku cyklonu. To co dzieje się później jest niezwykle emocjonujące i porywające, choć w słuchaniu przeszkadza nieco płaski dźwięk z nieprzyjemnie podbitymi wysokimi tonami – zwłaszcza w smyczkach i blasze.
Scherzo – ostre, brutalne, nieco ciężkie, z wyrazistymi solówkami drewna i blachy. Pomimo że kontrasty z triami są wyraziste, a Tennstedt mocno w nich zwalnia, to jednak jego wykonanie tego ogniwa odebrałem jako jednowymiarowe i nieco krzykliwe. Choć może to kwestia jakości dźwięku, bo sama interpretacja jest w sumie trafna i ciekawa.
Andante jakoś nie zachwyca – jest za wolne i za bardzo egzaltowane, przez co nie wprowadza koniecznego kontrastu do narracji.
Finał rozwija się ciekawie, wprowadzenie jest mroczne i upiorne. Później jest to, jak można się było spodziewać, ostra jazda bez trzymanki, w której zdarza się Tennstedtowi także arbitralnie zwalniać, a rezultaty owych zwolnień są… cóż, dyskusyjne. Są tam też oczywiście momenty bardzo udane, wykonane z wielkim rozmachem i koncentracją, a kulminacje z uderzeniami młota są satysfakcjonujące.
Chociaż jestem fanem Tennstedta i lubię jego podejście do muzyki Mahlera, to akurat to nagranie uważam za niezbyt udane. Jest zbyt agresywne i przerysowane, także w miejscach, w których konieczne są większe kontrasty pod względem ekspresji. Także jakość dźwięku nie jest zbyt dobra, co czyni ze słuchania tego nagrania zajęcie dość męczące.
Klaus Tennstedt, London Philharmonic Orchestra, 1983, I – 24:36, II – 13:04, III – 17:21, IV – 32:58 [87:59], Warner
Z tego samego roku pochodzi także koncertowe nagranie Szóstej Tennstedta, zarejestrowane podczas koncertu w Royal Albert Hall. Miejsce to sławne jest z powodu bardzo specyficznej akustyki, co staje się ewidentne od razu po odpaleniu płyty. Pogłos jest bardzo długi, ale można się do niego przyzwyczaić. Jeśli o interpretację chodzi, to jest ona podobna do tej studyjnej, ale tempa są nieznacznie szybsze, a wrażenie intensywności jest tym razem bardzo satysfakcjonujące. Paradoksalnie tej rejestracji też słucha się z większą satysfakcją niż wersji studyjnej – wysokie tony nie są tu tak nieprzyjemnie podbite, a długi pogłos nadaje całości pewnej onirycznej aury. Sposób, w jaki Tennstedt prowadzi tu dzieło jest moim zdaniem bardziej sugestywny i ciekawszy niż w wersji studyjnej. Orkiestra gra jak opętana – w pozytywnym tego słowa znaczeniu! Pierwsze ogniwo jest znakomicie zbalansowane i skontrastowane pod względem temp i nastrojów.
W Scherzo znakomite wrażenie robi ostrość ataków orkiestry, zwłaszcza buńczucznie wykonane przednutki. Jest tu i ciężar i momenty rozluźnienia, których tak bardzo brakowało w wersji studyjnej.
Andante także wypada o wiele lepiej. Jest bardziej giętkie i sugestywne, a muzyka płynie swobodnie, pomimo względnie powolnego tempa. Różnica jest taka, że tu mnie Tennstedt kupił, a w wersji studyjnej – absolutnie nie.
Finał – porywający, pełen rozmachu i energii. Podobały mi się zwłaszcza kontrasty pomiędzy odcinkami gęstymi pod względem faktury a kameralnymi i lirycznymi. Pięknie to zrobił. Podobnie jak w wersji studyjnej – Tennstedt pozwolił sobie na emfatyczne zwolnienie w kilku miejscach:
Dyrygent przywrócił też ostatnie uderzenie młota. Zwróćcie też uwagę, jak długo trwa cisza przed ostatnim wejściem orkiestry. Niestety, cały misternie budowany nastrój zepsuł imbecyl, który wydarł się „brawo!” jak tylko muzyka umilkła. Cóż…
To elektryzująca i porywająca realizacja dzieła Mahlera, zniuansowana i poruszająca. Słucha się jej z zainteresowaniem i przyjemnością, choć trzeba przyzwyczaić się do specyficznej akustyki sali. Z tego powodu nie polecam jej na pierwszy raz, ale na drugi? Jak najbardziej!
Klaus Tennstedt, London Philharmonic Orchestra, 1983, I – 23:02, II – 12:56, III – 16:58, IV – 30:57 [83:53], LPO
Trzecie z omawianych przeze mnie nagrań Tennstedta to ponownie rejestracja koncertowa, tym razem z 1991 roku. Trafiła ona także do szesnastopłytowego boxu zawierającego komplet studyjny oraz trzy koncertowe wykonania (Piąta, Szósta i Siódma). Od razu rzuca się w uszy, że wykonanie to, zarejestrowane w Royal Festival Hall, brzmi zdecydowanie najbardziej naturalnie ze wszystkich trzech rejestracji tego dyrygenta. Tempo w pierwszej części ponownie jest dość powolne, a brzmienie pełne, nasycone i masywne. Jest tu także owo słyszalne od pierwszych dźwięków ogromne zaangażowanie, poczucie balansowania na krawędzi. Kontrasty tempa i dynamiki są wyraziste. Cieszy wyraziste podkreślenie brzmienia bębna basowego i tam-tamu:
Epizod pasterski bardzo powolny, za to powrót marsza szybki i zdecydowany. Generalnie – bardzo udana interpretacja pierwszej części.
Także drugie ogniwo jest wykonane trafnie – w dobrze dobranym tempie, z ostrymi akcentami smyczków i dobrze rozplanowanymi kontrastami. Tennstedt znakomicie podkreśla czarny humor zawarty w tej muzyce:
Wyraziste, retoryczne zwolnienie na koniec.
Andante ponownie powolne, ekspresyjne, zagrane pełnym dźwiękiem, z sercem na rękawie. Bardzo podobała mi się tutaj gra waltorni:
Początek czwartej części jest odrobinę za cichy i zbyt rozmyty w piano, jednak tylko przez chwilę. Akcja szybko rozkręca się, a Tennstedt ponownie dyryguje z wielką żarliwością. Orkiestra brzmi świetnie. Jeśli chodzi o szczegóły interpretacji, to jest ona bardzo podobna do dwóch omówionych przeze mnie wcześniej. Świetne są kulminacje:
Ponownie jak w przypadku dwóch pozostałych interpretacji Tennstedta – albo będzie się to wykonanie kochać, albo nienawidzić. Nie ma innej opcji. Mnie bardzo się podobało i gorąco je polecam.
Klaus Tennstedt, London Philharmonic Orchestra, 1991, I – 25:33, II – 14:12, III – 17:45, IV – 33:33 [91:03], Warner
Nagranie studyjne Yoela Leviego z Atlanta Symphony Orchestra wymieniane jest w zestawieniach najlepszych nagrań Szóstej. Z tego względu postanowiłem włączyć je do tego przewodnika. Część pierwsza grana jest w zawrotnym tempie, które przywodzi na myśl interpretację Scherchena. Jednak ten ostatni wiedział jak podkreślić nerwową, obsesyjną stronę muzyki. U Leviego dominuje zaś wrażenie ślizgania się po powierzchni, wzmocnione jeszcze przez fakt pominięcia powtórki ekspozycji – to chyba jedyne z nowszych nagrań, w którym dyrygent podjął taką właśnie decyzję. Orkiestra gra znakomicie, jakość dźwięku także jest świetna, ale interpretacja mnie nie zachwyciła. W temacie Almy i w epizodzie pasterskim dyrygent nieco zwalnia, ale niewiele to zmienia w perspektywie całego nieciekawego ogniwa.
W Scherzo jest podobnie – świetna gra orkiestry, ale w wizji Leviego mało treści. Kontrasty pomiędzy poszczególnymi sekcjami są słabo zaznaczone.
Andante jest dobre – płynie swobodnie i bez afektacji.
Finał rozpoczyna się w dość rozczarowujący sposób – brak tu koncentracji i atmosfery grozy. Później wcale nie jest lepiej. Gra orkiestry jest sprawna, jakość dźwięku – super, ale słuchając interpretacji Leviego katharsis się nie doświadczy.
Szósta Mahlera jako koncert na orkiestrę? Pozbawiony emocjonalnej głębi popis sprawności palców i płuc? Można i tak, ale po co?… Nagranie Leviego na pewno nie wyląduje u mnie w kategorii „porywająca interpretacja”, jest to zdecydowanie bardziej „dobry produkt”.
Yoel Levi, Atlanta Symphony Orchestra, 1997, I – 17:50 (S), II – 12:46, III – 15:54, IV – 31:29 [77:59], Telarc
Ciekawym wyborem jest nagranie Thomasa Sanderlinga (syna Kurta), dokonane z St. Petersburg Philharmonic Orchestra – a więc znakomitym zespołem, który przez wiele lat żelazną ręką prowadził Jewgienij Mrawiński (a w 1995 roku, kiedy zarejestrowano tę Szóstą, kierował nim Jurij Temirkanow). Sanderling rozpoczyna swoją interpretację w umiarkowanym, dobrze dobranym tempie – jest tu ciężar, jest właściwa masa brzmienia, a także świetny balans pomiędzy poszczególnymi sekcjami. Oba główne tematy prowadzone są rzeczowo, bez egzaltacji i bez retorycznych zwolnień czy przyspieszeń. Niektóre detale lubią od czasu do czasu znikać w masie brzmienia. Muzyka brzmi surowo i poważnie, jednak nie staje się nigdy tak fatalistyczna jak w nagraniach Gielena czy Barbirolliego. Zawsze dobrze jest wyraźnie słyszeć detale w partii perkusji (bęben basowy i tam-tam) – wiele one jednak dają. W wielu miejscach interpretacja Sanderlinga pozostawia pewien niedosyt. Nie jest zła, ale w kilku miejscach narracja mogłaby być bardziej wyrazista, a akcenty bardziej dobitne. Ale pomimo tego wykonanie pierwszego ogniwa jest satysfakcjonujące – Sanderling prowadzi je z głową i wiele tu dobrze zrealizowanych miejsc, w które włożono dużo pracy.
Tak samo odebrałem Scherzo – świetna artykulacja, wyraziste kontrasty dynamiczne, ostre ataki orkiestry i dobrze wydobyte brzmienia perkusji składają się na interpretację wyrazistą i ciekawą, choć nie porywającą. Dziwacznie brzmi kulminacja z bardzo głośnym uderzeniem tam-tamu, który wyskakuje z brzmienia jak przysłowiowy diabeł z pudełka i natychmiast znika, bez żadnego wybrzmienia.
Andante jest w porządku – dość rzeczowe i chłodne, opracowane starannie i z pietyzmem, ale też nie ma w tej interpretacji nic takiego, co sprawiłoby, żebym ją lepiej zapamiętał.
W finale wiele jest ciekawych elementów – tutaj także dobre wrażenie robi ostrość i wyrazistość brzmienia, zdziwienie zaś budzą dzwony i talerze, tym razem to one bowiem wyskakują niespodziewanie. Generalnie jednak Sanderling prowadzi tę część w ciekawy sposób, jest w stanie wygenerować potrzebne tej muzyce napięcie. Ale kulminacje nie są zbyt udane, bo momentami niedograne, a przez to niebyt ciekawe.
Jest to nierówne nagranie. Nie jest beznadziejne – Sanderling dyryguje z głową i słychać, że orkiestra solidnie tu popracowała, ale końcowy rezultat nie jest ani porywający ani powalający. To rzetelnie wykonana robota. Jakość dźwięku jest mocno dyskusyjna, gra orkiestry nie zachwyca. Czy mogę komuś polecić to nagranie? Chyba tylko zagorzałym fanom rosyjskich orkiestr (mam nadzieję, że nie ma ich tu wielu).
Thomas Sanderling, St. Petersburg Philharmonic Orchestra, 1995, I – 23:30, II – 12:24, III – 14:53, IV – 30:21 [81:08], Real Sound
Swoją wersję Szóstej utrwalił dla potomności z London Symphony Orchestra Mariss Jansons. Dlaczego to zrobił? Nie mam pojęcia, nie miał bowiem w tej muzyce niczego ciekawego do przekazania. LSO to LSO – grają znakomicie, rzecz w tym, że łotewski dyrygent wykonuje ten utwór w stanowczo zbyt lekki i grzeczny sposób, a kulminacje są blade i niedograne. Nie znajdziemy tu zbyt wielu chropowatości i ostrości, muzyka płynie gładko i niczego nie wyraża. Całość jest rozczarowująca i nudna. Jansons wrócił do tej symfonii, rejestrując ją jeszcze z Concertgebouw i z Bawarczykami. Czy rejestracje te są lepsze? Nie wiem – odpuściłem.
Mariss Jansons, London Symphony Orchestra, 2002, I – 23:01, II – 12:55, III – 15:13, IV – 30:43 [81:52], LSO Live
O nagraniu Teodora Currentzisa miałem już okazję pisać osobno (link TUTAJ). Przeczytałem swój tekst, posłuchałem nagrania jeszcze raz i stwierdzam, że zdania na temat tej interpretacji nie zmieniłem. Gra orkiestry jest świetna, ale interpretacja – zmanierowana, momentami wręcz karykaturalna i przez to nierówna.
Teodor Currentzis, MusicAeterna, 2016, I – 24:57, II – 12:49, III – 15:39, IV – 31:06 [84:31], Sony
Iván Fischer zarejestrował Szóstą ze swoją Budapest Festival Orchestra. Mam problem z tym dyrygentem i jego interpretacjami. Są dopracowane pod względem technicznym, orkiestra brzmi znakomicie, ale jednocześnie są to wykonania bardzo sterylne emocjonalnie, porządnickie, prowadzone przez rasowego control freaka. Tak samo jest właśnie tutaj – Fischer dyryguje pierwszym ogniwem w umiarkowanym tempie, wszystko brzmi przejrzyście, ale jest jednocześnie mało intensywne, nie ma tu poczucia emocjonalnego balansowania na krawędzi. Jest za to rzetelne realizowanie wskazówek zawartych w partyturze. Oczywiście gdyby zarejestrowano koncert – wtedy pewnie całość byłaby bardziej spontaniczna, ale tak pozostaje wrażenie niedosytu. Nie jest ono jednak permanentne, zakończenie jest całkiem dobre, energiczne i szybkie:
W Scherzo cieszą ucho detale w postaci dobrze wydobytych glissand smyczków:
Także rozmaite inne orkiestrowe efekty specjalne (col legno smyczków, uderzenia w zawieszone talerze, wtręty tuby) wychodzą tu bardzo dobrze.
Andante – dobrze poprowadzone, w odpowiednim tempie, elegancko, przejrzyście, choć trochę chłodno.
Finał – niespecjalnie ekscytujący. Wszystkie nuty są na swoim miejscu, ale Fischer nie jest w stanie skleić z nich wciągającej opowieści.
W sumie to ostatnie zdanie dobrze podsumowuje całe to chłodne i bezosobowe wykonanie. Nie polecam.
Iván Fischer, Budapest Festival Orchestra, 2005, I – 22:31, II – 12:58, III – 13:51, IV – 29:24 [78:41], Channel Classics
Jest doprawdy upiornym zbiegiem okoliczności, że koncerty, podczas których zagrano i nagrano Szóstą pod batutą Michaela Tilsona Thomasa odbyły się od 12 do 15 września 2001 roku, czyli tuż po zamachach na World Trade Center. Wymowa tego dzieła musiała bardzo silnie rezonować z emocjami kalifornijskich słuchaczy. Amerykański dyrygent otwiera dzieło w umiarkowanym, momentami lekko powstrzymywanym tempie, dość ostrożnie, z dość cicho nagranymi uderzeniami talerzy. Temat Almy – rozlewny i ekstatyczny, grany jest jasnym dźwiękiem i dobrze kontrastuje z zasadniczym materiałem tego ogniwa. Także później tempo jest raczej umiarkowane, co nadaje muzyce ponurego, ale jednocześnie pełnego determinacji charakteru. Jednak nagranie MTT nie ma przejrzystości Barbirolliego. Dyrygent radykalnie zwalnia tempo w epizodzie pasterskim, co jest interesujące. Niestety – zwolnienia tempa przy powrocie tematu Almy pod koniec przetworzenia są nadmiarowe, przez co muzyka traci impet i energię, których zresztą i tak nie ma tu za dużo.
Scherzo zaczyna się znakomicie – od ostrych, pewnych i dobrze uchwyconych uderzeń kotłów. Także drzewo jest świetne, a w smyczkach zwracają uwagę subtelne, dobrze zaakcentowane glissanda, nadające temu ogniwu przewrotnego charakteru. Także zmiany tempa i charakteru poszczególnych odcinków zostały uchwycone znakomicie. Jest tu zarówno brutalność, czarny humor jak i szczypta nostalgii:
Andante prowadzone jest przez MTT zbyt powoli, przez co staje się praktycznie Adagiem. Jest w tym wykonaniu dużo ciepła i liryzmu, ale zdecydowanie lepiej jest kiedy ogniwo to płynie szybciej. Napięcie wówczas nie opada. Jest to więc kontrowersyjne wykonanie, ale przyznam szczerze, że sprawiło mi pewną satysfakcję. Nie spodziewałem się z początku, że tak będzie. Trzeba kupić podejście MTT. Są w tej interpretacji miejsca urzekające spokojem, grane z wielkim skupieniem:
Dyrygent mocno zaznacza kontrast pomiędzy powolnym, upiornym wstępem, a wartkim tempem części zasadniczej w czwartym ogniwie. Zresztą cały finał prowadzony jest znakomicie, jest dynamiczny, pełen energii, a orkiestra gra z wielkim zaangażowaniem. Jest to bardzo satysfakcjonujące wykonanie tego ogniwa, w którym MTT daje orkiestrze mnóstwo czasu i przestrzeni na przygotowanie kulminacji:
Ciekawa i niebanalna interpretacja. Ma swoje momenty, jak Scherzo i finał, Andante jest kontrowersyjne ze względu na tempo, a pierwsza część, choć dobra, to jednak przechodzi bez większego wrażenia. Ale interpretację na pewno warto poznać ze względu na to, co dzieje się w niej w końcowej fazie.
Michael Tilson Thomas, San Francisco Symphony Orchestra, 2001, I – 24:33, II -14:02 , III – 17:27, IV – 31:22 [87:24], SFS Media
Pierwsze z nagrań Simona Rattle’a z City of Birmingham Symphony Orchestra rozpoczyna się od imponująco mrocznej realizacji marsza. Mroczna barwa brzmienia kwintetu, ostra artykulacja i dobrze podkreślone niskie dźwięki blachy sprawiają, że pierwszy temat robi duże wrażenie. Z muzyki wieje grozą, dokładnie jak w wersji Barbirolliego. Temat Almy jest wyraziście skontrastowany z marszem – z początku jest grany miękko i delikatnie, później jednak nabiera rozpędu. Rattle dobrze podkreśla ostrą rytmikę, rzecz w tym, że CBSO nie była (i chyba nie jest) orkiestrą stojącą na najwyższym możliwym poziomie, stąd też realizacja niektórych fragmentów w partii blachy może budzić pewien niedosyt. Osobliwie brzmią dzwonki pasterskie, które mają niskie, głębokie brzmienie. Powrót marsza po owym trochę bezbarwnym epizodzie (Rattle ignoruje tu niektóre detale) jest wyrazisty i ostry, ze znakomicie podkreślonym dźwiękiem kotłów. Później zaś dyrygent wydobywa z brzmienia także niskie dźwięki tam-tamu, co też ciekawe i wzbogaca brzmienie. Ciekawa interpretacja pierwszej części – trochę statyczna, trochę nierówna pod względem jakości gry orkiestry, bardziej imponująca niż poruszająca.
Scherzo zaczyna się ostro, grane jest w umiarkowanym tempie, ale jest dosadne i ciężkie, co liczy się na plus. Także subtelne wzmagające napięcie przyspieszenia i zwolnienia stosowane są przez dyrygenta z wyczuciem. Jest tu zarówno sarkazm, jak i liryzm. Świetnie prezentuje się blacha, która nawet nie grając ostro czy głośno jest w stanie zrobić duże wrażenie cichymi, upiornymi pomrukami w tle. Świetnie zbudowana kulminacja z uderzeniem tam-tamu i wyraźnie zaakcentowanym zjazdem drewna.
Andante budzi mieszane odczucia. Jest chłodne, co pasuje do tej muzyki, ale też odrobinę za wolne, a przez to pozbawione napięcia. Niektóre fragmenty brzmią zajmująco (odcinek z dzwonkami), inne zaś są zaskakująco bezbarwne, jak choćby wejście wiolonczel i następujące po nim solo skrzypiec.
Także finał jest potraktowany bardziej intelektualnie niż emocjonalnie. Wiele tu dobrych momentów, ale mam wątpliwości czy sklejają się one na spójną i wciągającą opowieść. Zbyt wiele tu przestojów i martwych punktów, w których napięcia opada. Sąsiadują one z fragmentami zrobionymi o wiele lepiej, nawet emocjonującymi. Ale cały czas czegoś mi tu brakowało, jakiejś przysłowiowej „kropki nad i”. Balans pomiędzy grupami instrumentów także jest tutaj egzotyczny – w niektórych fragmentach nie słychać grających głośno kotłów.
Nierówna interpretacja. Zdecydowanie najlepiej wypada u Rattle’a Scherzo, potem pierwsze ogniwo. Andante i finał nie są zbyt zajmujące, dominuje tu też wrażenie, że dyrygent i orkiestra wyraźnie „nie dowożą”.
Simon Rattle, City of Birmingham Symphony Orchestra, 1989, I – 25:36, II – 13:18, III – 16:51, IV – 30:32 [86:17], Warner
Najnowsze nagranie Szóstej Rattle’a to realizacja z Symphonie-Orchester des Bayerischen Rundfunks. Początek jest świetny – brzmienie jest mroczne, gęste, nasycone, tempo umiarkowane, ale nie tak powolne jak w poprzedniej realizacji dyrygenta. Cóż, czuć że jest to zespół stojący jednak o kilka poziomów wyżej niż CBSO. Jeśli zaś o interpretację idzie – jest ona naturalna, a zmiany tempa i ekspresji są tu adekwatne, nie tak zmanierowane jak w poprzednim nagraniu. Temat pierwszy jest ponury i pełen determinacji, aczkolwiek nie tak fatalistyczny jak w poprzednim nagraniu dyrygenta, a temat Almy pełen słodyczy, odrobinę melancholijny. Znać też, że orkiestra czuje idiom tej muzyki. Pięknie pod względem barwy wypadają smyczki w pastoralnym epizodzie, który nie dłuży się tu, głównie dzięki nasyconej barwie brzmienia orkiestry i odrobinę szybszemu tempu. Pięknie brzmią detale takie jak wtrącenia czelesty, cichutkie tremolo smyczków czy dźwięki dzwonków pasterskich. Powrót marsza zawiera wiele przejmujących miejsc, w których ostry rytm i świetne frazowanie robią znakomite wrażenie:
Jest tu także tak istotne w tej muzyce poczucie emocjonalnego balansowania na krawędzi. Znakomite, wyraziste, doskonale zniuansowane, a przy tym emocjonalne odczytanie pierwszej części.
Scherzo – znakomite, ostre, ciężkie, ale jednocześnie pełne rozmaitych smakowitych detali w partii drewna. Ostre wejścia smyczków i kotłów dają tu wrażenie dobitności, której ta muzyka potrzebuje. Rewelacyjne solówki drewna! Tria – świetne, lekko sentymentalne, kulminacje wybuchowe, z gwałtownymi przyspieszeniami ponownie dającymi wrażenie zapamiętania i bycia na krawędzi:
Andante jest o niebo lepsze niż w nagraniu z CBSO. Płynie swobodnie, jest pełne ciepła i ekspresji, która jednak nie jest ani trochę przerysowana. Kulminacje są naturalne i potoczyste, a wykonanie porusza także ze względu na spokój i koncentrację, które udało się tu osiągnąć wykonawcom:
Początek czwartej części – upiorny, z ostrymi, drastycznymi wejściami poszczególnych instrumentów i świetną kolorystyką:
Naturalne przejście do allegra, które także prowadzone jest świetnie, z wielką energią, zaangażowaniem. Gra orkiestry – rewelacyjna, ostra, pełna charakteru. Rewelacyjne, mięsiste i ekscytujące kulminacje.
Rewelacyjna, zniuansowana (ale nie zmanierowana!), naturalna, emocjonalna i ekscytująca interpretacja. Orkiestra jest w świetnej formie, a dźwięk jest głęboki i bezpośredni.
Simon Rattle, Symphonie-Orchester des Bayerischen Rundfunks, 2023, I – 24:14, II – 12:52, III – 15:08, IV – 29:44 [81:58], BR Klassik
Czas na werdykt!
Najlepsze Szóste na pierwszy raz to moim zdaniem: Bernstein (dla DG), Boulez, Chailly, Eschenbach, Gielen (nagranie z 1999 roku), Rattle (nagranie dla BR Klassik).
Drugi krąg Szóstych (a więc te ekscentryczne albo/i w nie tak dobrej jakości dźwięku): Neeme Järvi, Sinopoli, Scherchen, Mitropoulos (obie wersje), Barbirolli (obie wersje z Philharmonia Orchestra), Tilson Thomas, Gielen (wersja z 2013), Tennstedt (wersje live z 1983 i 1991).
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl