Drugi wrocławski koncert Chicago Symphony Orchestra poświęcony był Siódmej Mahlera. Nosi ona nieoficjalny podtytuł Das Lied der Nacht (Pieśń nocy), choć oficjalnie to „tylko” VII Symfonia e-moll. Wieńczy ona trylogię czysto instrumentalnych symfonii reprezentujących dojrzały styl Austriaka i jest, podobnie zresztą jak Szósta, dziełem progresywnym, w którym nie brak radykalnych i niezwykłych rozwiązań brzmieniowych. Jest nieco lżejsza niż poprzedniczka, a jej klimat jest miejscami bardzo fantasmagoryczny. Jest to dzieło fascynujące, które jednak ze względu na swoją niejednoznaczność nie jest wykonywane zbyt często, nawet przez dyrygentów kojarzonych z wykonaniami muzyki Mahlera. Bruno Walter wykonał je jedynie raz. Otto Klemperer, który pomagał Mahlerowi w przygotowaniu głosów do prawykonania w Pradze w 1908 roku, nagrał je co prawda sześć dekad później, ale realizację tę trudno zaliczyć do udanych ze względu na ekstremalnie wolne tempa (nawet jak na standardy tego dyrygenta było to srogie przegięcie pały). Chociaż jako pierwszy utrwali Siódmą Hermann Scherchen w 1950 roku, to zdecydowanie największą popularność zyskało nagranie Leonarda Bernsteina z NYPO z 1965 roku. Tak czy siak – arcyciekawa kompozycja!
Jest ona mniej rozgorączkowana emocjonalnie niż Szósta, dlatego też byłem przekonany, że wykonanie tego utworu dobrze wyjdzie Zwedenowi, że będzie do niego lepiej dopasowany temperamentalnie. Nie wydaje mi się jednak, aby tak było w istocie. Na piątkowym koncercie energia była jednak inna niż w czwartek. Gra była tak samo zjawiskowa (oprócz kilku wpadek intonacyjnych rogu tenorowego na początku), rzecz w tym, że poziom koncentracji wydawał się niższy, a przez to wykonanie było mniej sugestywne i mniej wciągające. Zweden nie jest wrażliwym interpretatorem, który wnika w strukturę dzieła i buduje spójną narrację, ogarniając formę z lotu ptaka. Dyryguje od jednego taktu do drugiego, podobnie zresztą jak Alsop. Jest drętwy, a jego wykonania są porządnickie, ale jednocześnie pozbawione życia. Jego piątkowa Siódma, choć zagrana przepięknie (trzeba to jednak zaakcentować!) była drętwa, a momentami (o zgrozo!) nawet nudnawa. Tyczy się to zwłaszcza Nachtmusik II, w której nie było za grosz zmysłowości, a tempo było zagonione. To samo można było zresztą powiedzieć o pozostałych częściach – o mało rozkołysanej w odcinkach tanecznych Nachtmusik I czy o kwadratowo brzmiącym finale. Nasuwało mi się skojarzenie z nagraniem Soltiego z CSO, który także odbierałem jako bezduszną rąbankę. Ale przecież kilkanaście lat po Węgrze z tą samą orkiestrą zarejestrował to dzieło Abbado – i tam działa się magia, której w piątek zabrakło (a w międzyczasie nagrali Siódmą z niesławnym Levinem…).
Wrócę jeszcze na chwilę do Van Zwedena. Poszczególne solówki wypadły u niego przepięknie, ale jego wykonanie nie skleiło się w spójną opowieść. Dało się jednak odczuć, że współpraca pomiędzy dyrygentem a orkiestrą była udana, a muzycy przyjmowali go z wyraźną sympatią. Wrocławskie koncerty CSO były z pewnością jednymi z najważniejszych wydarzeń muzycznych w Polsce – nie tylko tego sezonu, ale ostatnich kilku lat. Ale pomimo tego w pamięć i w serce mi nie zapadną.
foto. Todd Rosenberg Photography
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Miałem podobne odczucia, więc dziwiła mnie reakcja publiczności, ryczącej wniebogłosy, choć interpretacja nie porywała. Pozdrawiam!
Kiedy w zeszłym roku przeczytałem, że we Wrocławiu będzie koncertować słynna orkiestra z Chicago, i to w dodatku w z dwoma symfoniami Mahlera w repertuarze, przeszły mnie ciarki. Legendarna orkiestra, która wykonywała utwory Mahlera od 1921 roku pod dyrekcją takich dyrygentów, jak Frederick Stock (kolega ze studiów Mengelberga!), Fritz Reiner, Claudio Abbado, zagra w Polsce! Wątpliwości pojawiły się przy nazwisku dyrygenta. Jaap Van Zweden dyryguje znanymi orkiestrami, ale jego nagrań nie widzę wiele, choć akurat szóstą Mahlera zarejestrował dwa razy. A więc jest profesjonalistą i można mu powierzyć znaną orkiestrę, choć w tworzeniu wielkich artystycznych kreacji wypada nieco gorzej (chyba trochę tak jak Marin Alsop). Te wątpliwości, niestety, się potwierdziły. W trakcie wykonania łapałem się na tym, że zerkam na zegarek i podobnie jak Pan miałem wrażenie, że dyrygent robi tylko przegląd partytury. Ponoć Beethoven powiedział, że zagranie błędnego dźwięku jest bez znaczenia, natomiast granie bez pasji jest niewybaczalne. Wystarczy porównać, jak po wykonaniu siódmej Mahlera wyglądał J. Shemet – sprawiał wrażenie fizycznie wyczerpanego – i Pan Jaap: siedziałem dość blisko sceny i po zakończeniu utworu nie zauważyłem na jego twarzy nawet kropelki potu. Ciekawe swoją drogą, jak brzmiałaby ta symfonia w wykonaniu CSO pod dyrekcją Pana Shemeta! Oczywiście żałuję, że nie mogłem wysłuchać obu wykonywanych we Wrocławiu symfonii, ale względy logistyczne nie pozwoliły. Zatem generalnie: raczej zawód, choć oczywiście satysfakcja z wysłuchania jednej z najlepszych orkiestr świata. Też zdziwiła mnie reakcja publiczności. Choć słychać było różnicę z owacjami po wykonaniu Pierwszej pod Hardingiem: w Katowicach reakcja publiczności była natychmiastowa i spontaniczna, we Wrocławiu – mam wrażenie – mimo głośnych okrzyków było dużo więcej dystansu.
Dziękuję za komentarz! To ciekawe, bo po koncercie słyszałem komentarze, których sens zasadzał się na stwierdzeniu, że skoro orkiestra jest tak dobra, to utwór nie potrzebuje już żadnych dodatkowych zabiegów ze strony dyrygenta. To wystarczyło pierwszego wieczoru, kiedy Zweden dyrygował Szóstą – jakość brzmienia zrobiła swoje i była w tym wykonaniu jednak jakaś energia. A w Siódmej? Już niekoniecznie. I, jak sam Pan pisze, oklaski nie były aż tak entuzjastyczne jak mogłyby być. W kontekście Shemeta i Zwedena przypomniał mi się cytat z Leopolda Stokowskiego, który napisał że dyrygent musi być żywym kanałem, przez który przepływa muzyka. Jeśli nim nie jest to tylko odmierza czas i uciska orkiestrę. Myślę że bardzo dobrze przekonaliśmy się, kto z tych dwóch panów robi za stojak na batutę, a kto inspiruje, tworząc żywe, komunikatywne interpretacje. Pozdrawiam serdecznie!